Gdybym miał przedstawić Śląsk międzywojnia środkami komiksu, postawiłbym na czerń i biel. Pióro na papierze, plamy tuszu, chwiejna kreska, krzaczki cieniowania. Powiedzmy: wczesny Krzysztof Gawronkiewicz. Ewentualnie sprawdziłyby się też jakieś szkice – hehe – węglem. Wiecie, komiksowy turpizm w konwencji polskiego „kina o Śląsku”, z jakiego śmiała się kiedyś Dorota Masłowska. Na szczęście „Heksa” Katarzyny Witerscheim nie idzie w tę stronę.
Autorka fabularyzuje prapoczątki powstałej po II wojnie tzw. Grupy Janowskiej: artystyczno-okultystycznego zgromadzenia malarzy amatorów z osiedla robotniczego Nikiszowiec pod Katowicami. W takim wypadku aż się prosi o kierunek skrajnie przeciwny od czarno-białego: farba, deska, feeria barw, eksplozja naiwnej malarskiej wyobraźni. Zamiast Gawronkiewicza – pastisz Teofila Ociepki. „Heksa” nie idzie jednak również w tę stronę.
Styl jest zbiorem rzeczy, których artysta zdecydował się nie robić – wyliczam więc oczywiste ścieżki, jakimi nie poszła Witerscheim, żebym mógł z grubsza opisać styl „Heksy”. Nie ma tu więc ani śląskiego czarnego realizmu, ani śląskiego kolorowego surrealizmu. Jest coś pomiędzy: czarna kreska w monochromatycznych plamach. Można wręcz powiedzieć, że linia i kolor prowadzą tu dialog. Co ciekawe, jest to dialog uwarunkowany przez okoliczności powstania.
Katarzyna Witerscheim (scenariusz, rysunki), XULM (kolor), „Heksa”. Centrum Komiksu i Narracji Interaktywnej, 119 stron, w księgarniach od września 2024
Na polskim rynku komiksowym, gdzie grafik czy graficzka jest zwykle człowiekiem „od wszystkiego”, relatywnie rzadko zdarza się, żeby za rysunek i kolor odpowiadały dwie różne osoby. W przypadku „Heksy” jednak właśnie tak jest: Witerscheim napisała i narysowała komiks, a pokolorował go ukrywający się pod pseudonimem XULM Marcin Surma. I choć taki podział ról kojarzy się raczej z komiksową taśmą produkcyjną, „Heksa” dowodzi, że da się w ten sposób osiągać ciekawe efekty (nie żeby brakowało innych dowodów).
Bo gdyby na chwilę założyć, że forma i treść to dwie osobne rzeczy, „Heksa” szybko pokazałaby nam, że wcale tak nie jest. Kiedy kolor rozlewa się na całą stronę w momencie seksualnego zbliżenia bohaterów, kiedy czerwień przelewa się z tła na pąsowiejące policzki zawstydzonej postaci, forma i treść „Heksy” mówią jednym głosem. I jest to właśnie efekt synergii między linią a kolorem.
Jasne, Witerscheim rysuje świetnie. Zarówno w skali mikro, jak i makro, w detalach mowy ciała, scenografii, kompozycji strony. Jej bohaterowie mają żywą, wiarygodną mimikę. Świat przedstawiony imponuje bogactwem niuansów architektury czy wystroju wnętrz, a zawartość mieszkań – w myśl zasady: „Pokaż, co masz na półce, a powiem ci, kim jesteś” – jest tu zgrabnym narzędziem charakterystyki. Ale Witerscheim nie zarysowuje kartek w pełni, zostawia na papierze powietrze, oddech. Robi miejsce, w którym może dyskretnie zagrać kolor: cieniując, podkreślając, wzmacniając. Dlatego nie dziwi, że projekt „Heksy” został w 2022 roku wyróżniony Grand Prix na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. Witerscheim i XULM wspaniale się tu uzupełniają, pięknie panując nad komiksową formą.
Zaczynam od takiego formalnego ogółu, bo łatwo zlekceważyć „Heksę”, skupiając się jedynie na fabularnym szczególe. Nie żeby czegokolwiek tu brakowało, po prostu Witerscheim opowiada względnie prostą historię. Jesteśmy na Śląsku gdzieś w okresie międzywojnia, młody sklepowy subiekt Alojz zakochuje się w tajemniczej klientce, Pelagii. Nie wszystkim w okolicy jest to po myśli, bo w społeczeństwie rządzonym przez katopatriarchat Pelagia wyrasta na personę cokolwiek kontrowersyjną. Nie dość, że sama jest manifestacyjnie wyzwolona, to jeszcze szerzy swój „zły wpływ”, pomagając lokalnym kobietom w tak zwanych kobiecych sprawach. Wypisz wymaluj czarownica, czyli tytułowa heksa. W scenerii śląskiego tygla Witerscheim inscenizuje starcie dwóch wizji kultury i społeczeństwa: nazwijmy je „otwartą” i „zamkniętą”.
Wyobrażam sobie, że ktoś może odczytać to jako „komiksowe” – w złym sensie tego słowa – uproszczenie. Jako anachronizm-rewizjonizm, projektujący współczesną obyczajowość na minione czasy. Jako fantazję na temat gminy Nikiszowiec podaną w różowych okularach komiksowego esperanto. Bo faktycznie: zamiast wspomnianego Gawronkiewicza czy Ociepki w kresce Witerscheim czuć raczej obce tropy. Strzelam skojarzeniami na oślep: tu nieco mangowa mimika bohaterów, tam formalny rygor à la Jordan Crane czy późny David Mazzucchellli, gdzieniegdzie tonacja dziewczyńskiego niezalu kuzynek Mariko i Jillian Tamaki. Śląskie decorum – zaburzone! Nie przymierzając: miał być Kazimierz Kutz albo Lech Majewski, a tu jakiś Netflix. Zamiast „Soli ziemi czarnej” – „Cukier ziemi różowej” (przypomnę, że popularny serwis streamingowy robił już średnio udaną rundkę przez polski okultyzm i seksualność: w serialu „Krakowskie potwory” i filmie nowelowym „Erotica 2022”). Witerscheim idzie zresztą w róż po całości: choć buduje atmosferę wiszącego nad bohaterami kulturowego fatum, ostatecznie nie inscenizuje czarnej tragedii, tylko ucieka w fantazyjny happy end.
Zerwanie ze stereotypowym sposobem portretowania śląskości jest właśnie zaletą „Heksy”. Witerscheim oczywiście eksploruje swojskość, zwłaszcza w aspekcie językowym: bohaterowie „godojom” do tego stopnia, że obowiązkowe było uzupełnienie komiksu o słownik gwary. Ale Śląsk nie jawi się tu jako kulturowy monolit, jakaś hałda katopatriarchatu czy kopalnia ciemnoty. Autorka mnoży przykłady lokalnych obyczajów, które, choć akceptowane przez Kościół, rozsadzają gorset katolickiej normy, ocierając się o magiczny folklor: wszystkie te szkubki, barbórki, andrzejki, świniobicia. Ale też z premedytacją pokazuje, że Śląsk to nie tylko węgiel, i wylicza w dialogach kolejne cudowne skarby matki ziemi, z jakich korzystają Ślązacy: a to chili, a to kawę, a to kakao. Nad łóżkiem Alojza umieszcza zaś – tuż obok portreciku Matki Boskiej – rozpalający erotyczne marzenia japoński drzeworyt z gejszą.
Śląsk istnieje zatem w „Heksie” na przecięciu lokalnych i światowych trendów: jako przestrzeń, która nie tylko jest wdzięcznym tłem dla konfliktu idei, ale która wręcz ten konflikt prowokuje i podkręca. Zachodzi tu ferment, który rozregulowuje sztywne koncepcje męskości i kobiecości, Boga i prawa, dobra i zła. Witerscheim sugeruje wręcz, że filozoficzno-malarskie eksperymenty mieszkańców Nikiszowca wyrosły – ot – ze specyfiki samego Śląska. Innymi słowy: aż prosiło się o taką Grupę Janowską. A „Heksa” to jej mit założycielski.
Jak z każdą próbą mitologizacji bywa, wiąże się z tym pewne niebezpieczeństwo. Wracamy do metafory Netfliksa: tak jak serwis streamingowy chętnie sprzeda nam każdą emancypacyjną bajkę, byleśmy dalej płacili i oglądali, tak „Heksa” mimochodem, niechcący maluje laurkę kapitalizmu jako emancypacyjnego systemu. Pamiętajmy więc, że mydło i proszek do prania, antykoncepcja z niemieckiej apteki, orientalne dobra i przyprawy ze Składu Kolonialnego, których zaletami cieszy się Pelagia, to przecież nie tyle magiczne eliksiry i amulety, ile produkty – często splamione (właśnie!) kolonialnym rodowodem. Procesowi kolonizacji-orientalizacji może zresztą podlegać nie tylko kultura Japonii czy Afryki, ale i śląski folklor.
Pamiętajmy jednak też, że „Heksa” opowiada właśnie o tym, jak siła dobra – iście po faustowsku – przychodzi niespodziewanie ze strony zła. Sugeruje to już symbolika kopalni, która tyleż wyglądem, co warunkami pracy przypomina piekło – a przecież zarazem jest swoistym skarbcem. Podobnie Pelagia, która otacza się okultystycznymi symbolami i ma czarnego kota z czarcimi rogami, jednak bez dwóch zdań ma ona dużo lepszą ofertę – zwłaszcza dla kobiet – niż otoczony równie mistycznymi ornamentami ksiądz. Zresztą o czym my tu w ogóle „godomy”: komiks też regularnie uznawano za psujący młodzież wymysł Szatana. I tak treść „Heksy” stała się formą, a jej medium – przekazem.
Jakub Popielecki
Tagi
Numer wydania
396
Data
październik 2024