ANASTASIA PLATONOVA: Na czym polega światopogląd imperialny, o którym pani pisze?
EWA M. THOMPSON: Światopogląd imperialny to suma poglądów, uprzedzeń i postaw, które kraje o optyce kolonialnej prezentują w kontaktach z innymi państwami i narodami, zwłaszcza z tymi, które są lub były w przeszłości od nich zależne. Co wyróżnia ten światopogląd? Kompulsywna, a często agresywna potrzeba narzucenia własnej optyki, przedstawianej jako jedynie słuszna. Chodzi o silną manipulację faktami i znaczeniami, o propagandę. To narracja typu: „To nie tak, że podbiliśmy i podporządkowaliśmy sobie te kraje. Jako rozwinięty naród przynieśliśmy tym zacofanym terenom oświatę, dobrobyt i progres ekonomiczny”. Łatwo jednak zauważyć, że w rzeczywistości wcale nie chodziło o misję ratunkową. Przeciwnie, głosząc idee modernizacji, imperia po prostu drenowały podbite terytoria z zasobów naturalnych, ludzkich i innych, często dodatkowo niszcząc lub rozmywając tożsamość ich mieszkańców.
Światopogląd imperialny jest naprawdę szkodliwy, a nawet śmiertelnie niebezpieczny zarówno dla państwa, które jest obiektem tego imperialnego spojrzenia, jak i dla całego świata, ponieważ powoduje zaburzenia równowagi w wielu obszarach – od polityki i ekonomii po sferę wiedzy – niektóre państwa mają wpływ na pozostałe i korzystają z prawa głosu kosztem innych. Na świecie istnieje wiele byłych imperiów i sporo dawnych kolonii, obserwujemy ich długotrwałą walkę o niezależność i własny głos.
Dawnych imperiów rzeczywiście jest sporo, ale prawie wszystkie z czasem dorosły i uwolniły swoje kolonie. Jedynie Rosja – na przekór – chce być imperium w XXI wieku i podbija nowe terytoria.
Nie powinniśmy idealizować dawnych imperiów. Ale faktycznie, historia świata potoczyła się na szczęście według scenariusza, w którym zwyciężyły rozsądek i sprawiedliwość, w efekcie czego prawie wszystkie imperia zrzekły się swoich kolonii. Doprowadziła do tego, oprócz oczywistych przyczyn zewnętrznych, również ewolucja wewnętrzna. W którymś momencie imperia doszły do wniosku, że bardziej opłacalne jest traktowanie takich, powiedzmy, Indii nie jako kolonii, lecz partnera na arenie międzynarodowej, a świat tylko na tym zyskał.
Niestety Rosja nie weszła na ścieżkę tych zmian. Zachód (w większym lub mniejszym stopniu) zgadza się z globalną koncepcją filozoficzno-intelektualną mówiącą o tym, że świat stanie się lepszym, stabilniejszym miejscem do życia, jeśli będzie się składał z wolnych i niezależnych państw, szanujących wzajemnie swoją podmiotowość i granice. Dla Rosji nie jest to żaden argument. Niestraszna jej opinia międzynarodowa ani groźba bojkotu – była izolowana prawie cały XX wiek, a jednak nadal nie rezygnuje. Rosyjskie elity polityczne, podobnie jak duża część społeczeństwa, są przyzwyczajone do myślenia o Rosji jako „świecie samym w sobie”, zdolnym do skutecznego funkcjonowania w warunkach odosobnienia. Rosja przez długie dziesięciolecia rozwijała się poza oddziaływaniem wartości europejskich. Faktyczny wpływ na państwo i jego polityczno-wojskowy styl mieli Mongołowie. Rosja do dziś myśli kategoriami siły, upokorzenia i wojny.
Ewa M. Thompson, „Trubadurzy imperium. Literatura rosyjska i kolonializm”. Przeł. Anna Sierszulska, Universitas, 384 strony, w księgarniach od maja 2024 (pierwsze wydanie w 2000 roku)Kolejnym czynnikiem, który nie pozwolił, by Rosja imperialna przekształciła się w jeden z rozwiniętych krajów europejskich, jest geografia. Ekspansywne ambicje tylko nasilił fakt, że wiele bogatych w zasoby naturalne narodów, zwłaszcza syberyjskich, nie było w stanie fizycznie obronić się przed imperialnymi zakusami Rosji. Odkąd na początku XVI wieku pewien niezbyt wykształcony pskowski mnich rzucił frazę o tym, że „Moskwa to trzeci Rzym”, ta idea bycia superpotęgą za wszelką cenę stopniowo zakorzeniała się w Rosji, a w ciągu wieków doprowadziła do wielu strasznych konsekwencji.
Zostawmy geopolitykę i porozmawiajmy o literaturze. Jeśli spojrzymy na współczesną literaturę rosyjską, to okaże się, że ona również jest imperialna, z tą dziwną sztuczną koncepcją „wielkiej kultury rosyjskiej”.
To kolejne z następstw wieloletniej izolacji Rosji – oni szczerze nie rozumieją, że tu, w Europie, patrzymy na świat z zupełnie innej perspektywy, która swoją drogą nie zawsze jest idealna, natomiast imperialny światopogląd typowy dla Rosji budzi tu co najmniej zaskoczenie.
Choć Europejczycy traktowali (a niektórzy nadal traktują) kulturę rosyjską jako fenomen warty uwagi, nie należy tego zainteresowania mylić z uwielbieniem. Kultura rosyjska nie stanowi dla Europy centrum wszechświata. Nikt tutaj nie bije pokłonów przed kulturą, którą sama Rosja chciałaby prezentować światu jako „wielką”, nie – to po prostu cywilizowana umiejętność doceniania kultur innych krajów. Rosjanie mylą się, sądząc, że Europejczycy uważają ich kulturę za numer jeden na świecie – to jeden z wielu mitów stworzonych przez rosyjską propagandę.
Rosja fabrykuje mit, w którym świat wierzy w wielkość jej kultury. Dlaczego nawet najlepsze przykłady literatury rosyjskiej zawierają narrację kolonialną? Dlaczego w rosyjskich tekstach ten wątek zawsze jest obecny?
Taka jest rosyjska mentalność i sposób myślenia. Te kolonialne, imperialne narracje są jej kwintesencją. Rosja przegapiła moment zmiany światowych trendów, w wyniku której obnoszenie się z myśleniem imperialnym stało się dziś niedopuszczalne.
Trzeba pamiętać o tym, że ten sposób myślenia Rosjan formował się i zakorzeniał przez bardzo długi czas. Również transformacja tego światopoglądu wymaga czasu. Niestety nawet gdyby Rosja chciała się zmieniać (a jak na razie nic na to nie wskazuje), to sprawy nie załatwi ani żadna umowa, ani kilka dobrych książek czy dyskusji – kiedy ten proces się rozpocznie, będzie bardzo złożony i bardzo bolesny.
Ewa M. Thompson
Profesorka slawistyki na Uniwersytecie Rice w Stanach Zjednoczonych. Studia wyższe rozpoczęła na Uniwersytecie Warszawskim, zakończyła w Vanderbilt w USA, gdzie również otrzymała doktorat. Jest autorką pięciu książek; jedna z nich, „Understanding Russia: the Holy Fool in Russian Culture”, została przetłumaczona na język chiński i wydana dwukrotnie w Hongkongu i Pekinie. Jej artykuły można znaleźć w pismach takich jak „Slavic Review”, „Modern Age” i „Teksty Drugie”. Od czasu do czasu publikuje w amerykańskiej prasie codziennej, w dziennikach takich jak „Houston Chronicle” i „Washington Times”.
Być może warto nareszcie zweryfikować dotychczasowe spojrzenie na idoli rosyjskiej kultury, Tołstoja i Dostojewskiego? A przynajmniej umieścić ich utwory w kontekście tego, gdzie powstawały, i uświadomić sobie, że nadal sprawdzają się jako broń.
Zarówno Tołstoj, jak i Dostojewski to naprawdę bardzo dobrzy pisarze. Ale tak, warto kwestionować ustalone albo przestarzałe poglądy na sprawy, które przez długi czas uchodziły za niepodlegające weryfikacji czy dyskusji. Może w tym pomóc moja książka, ale potrzebujemy znacznie więcej takich tytułów, badań i tekstów. Będzie to skomplikowana i stresująca zmiana. Przecież podobnie jak Rosjanie, Europejczycy również traktują swoich pisarzy i artystów jak idoli. Sam pomysł zakwestionowania historycznej roli któregoś z nich może w wielu Europejczykach budzić sprzeciw (nawet nieuświadomiony). I europejska, i rosyjska kultura stanowią ciekawy materiał dla uważnego badacza, który postawiłby sobie za cel ponowną analizę i reinterpretację utworów, które od dawna znamy i uważamy za wybitne, a nawet kultowe.
Dobrze, że wspomniała pani o badaczach, edukacja jest w tym obszarze jednym z kamieni węgielnych. Niestety historycznie złożyło się tak, że większość wydziałów Slavic studies na międzynarodowych uniwersytetach funkcjonuje faktycznie jako Russian studies. Dlaczego wielu studentom z Europy Zachodniej tak bardzo brakuje krytycznego spojrzenia na przedmiot studiów?
To bardzo ważne pytanie. Musimy wywierać stały nacisk na międzynarodowe uczelnie, pomóc im w zreformowaniu slawistyk. Powinno się tam zgłębiać kultury (a zwłaszcza literatury) różnych narodów słowiańskich, nie tylko rosyjskiego. Przecież rosyjski to niejedyny język, którym posługują się Słowianie (choć Rosjanie właśnie taką wersję chcieliby prezentować światu), a rosyjska kultura bynajmniej nie jest „nadrzędną” dla wszystkich narodów słowiańskich.
Nie chodzi jednak tylko o to, by na uniwersytetach do literatury rosyjskiej dodać ukraińską czy białoruską. Trzeba na nowo przedyskutować zasady działania wydziałów Slavic studies. To powinien być potężny ruch, włączający w proces odnowy administrację i wykładowców. Może dojdziemy do wspólnego przekonania, że przestarzała koncepcja kultury rosyjskiej jako dominującej nad pozostałymi kulturami słowiańskimi nie przystaje do rzeczywistości i poważnym międzynarodowym uniwersytetom nie jest do niczego potrzebna. Oczywiście tu również istotne są czas, zmiany systemowe i wykwalifikowane kadry, gotowe nie tylko nauczać o innych słowiańskich kulturach, ale też lobbować za tak potrzebnymi reformami.
Dlaczego po tylu latach wczytywania się w literaturę rosyjską Europejczycy nadal nie są w stanie zrozumieć Rosji?
Może zabrzmi to cynicznie, ale tak naprawdę mało kogo w Europie obchodzi to, co dzieje się na wschód od Odry. Zachodni Europejczycy doskonale wiedzą, z czego ulepieni są Rosjanie. I oczywiście zdają sobie sprawę z tego, co się dzieje. Są jednak przekonani, że nawet jeśli Rosja, która doprowadziła do wojny w Ukrainie, rozpocznie, powiedzmy, okupację Białorusi, Polski czy krajów nadbałtyckich, to wszystko tak czy inaczej zatrzyma się na niemieckiej granicy. Europa Zachodnia nie przejmuje się zbytnio nawet tym, co dzieje się w Europie Wschodniej. Oczywiście nie usłyszymy tego typu opinii z ust europejskich polityków, nie pojawią się też w międzynarodowej przestrzeni medialnej, ale takie są fakty.
To nie dotyczy jedynie Ukrainy. Na przykład wolna Polska w Europie również mało kogo interesuje. Niemcy i Francja dobrze wiedzą, jak chronić swoje granice. W Europie nie ma chętnych do walki przeciw Rosji o ocalenie Ukrainy i jej suwerenności. Jest za to świadomość, że jeśli Rosja będzie walczyć z Ukrainą, z pewnością braknie jej sił na jednoczesną wojnę z Niemcami.
Europie Zachodniej poszczęściło się z tym pasem państw między Niemcami i Rosją – wszystko, co się odbywa na tym obszarze, odzwierciedla faktyczny poziom bezpieczeństwa w Europie. Tego oczywiście też żaden europejski polityk nie przyzna nigdy publicznie.
Czy można powiedzieć, że Europa Zachodnia do pewnego stopnia także ponosi odpowiedzialność za dopuszczenie do tej wojny, za sprawą romantyzowania Rosji albo powodowanej strachem milczącej zgody na jej działania podczas poprzednich wojen?
Wystarczy przypomnieć historię projektu Nordstream 2, który od początku miał na celu energetyczne i ekonomiczne porozumienie między Rosją i Niemcami. Jeszcze dosłownie kilka lat temu nikogo w Europie nie niepokoiła perspektywa partnerstwa strategicznego z Rosją w sferze energetyki. Nie zastanawiano się nad energetyczną niezależnością, wszystkich interesował zysk.
Czy logika podejmowania strategicznych decyzji w Europie zmieniła się w ostatnich latach? Z pewnością w jakimś stopniu tak. W pierwszej i drugiej dekadzie XXI wieku Unia Europejska powiększyła się o kraje, które historycznie, mentalnie i kulturowo należą do Europy Wschodniej, nie do Zachodniej. Z drugiej strony UE obecnie eksploatuje te kraje, traktując je jako członków „drugiej kategorii”, co kolejny raz przypomina nam o tym, że nie należy upatrywać w Rosji jedynego źródła zła – zdarza się, że i cywilizowane kraje europejskie niesprawiedliwie traktują swoich partnerów.
Podczas zeszłorocznych Targów Książki we Frankfurcie trafiłam przypadkiem na bardzo dziwną dyskusję pod tytułem: „Is there a hope for Russia?”. Czy można mieć nadzieję, że Rosja przestanie postrzegać siebie jako imperium? Czy jest nadzieja dla Rosji?
Trudne pytanie. Powiem tak – powinniśmy mieć nadzieję, że jest nadzieja. Ponieważ jeśli jej nie ma, to czeka nas trzecia wojna światowa. Zawsze jest szansa na możliwość zmian. Zobaczmy, co się stało z innym agresywnym, ekspansywnym reżimem – z nazistowskimi Niemcami. Jak wiadomo, naziści przegrali drugą wojnę światową, Berlin został zajęty przez wojska sojusznicze, Hitler popełnił samobójstwo, a niemieckie społeczeństwo przeszło trudną drogę do uświadomienia sobie, jakim złem był system nazistowski.
Jestem przekonana, że podobny los czeka Rosję. Agresywny reżim upadnie i przegra tę wojnę, choć Europa nie spieszy się z podjęciem bezpośredniej walki. Jest też osobna część tego procesu, która polega na zmianie myślenia samych Rosjan. Aby ta przemiana mogła się dokonać, ważne, by zaczęli patrzeć nieco dalej, wychodząc poza wewnętrzny kontekst, zyskać szerszą perspektywę i nauczyć się krytycznego myślenia. I tu wracamy do izolacji, o której już wielokrotnie wspominałam. Oni przecież żyją w swojej „bańce”, podobnie jak Europejczycy czerpią wiedzę głównie z mediów społecznościowych.
Prawdziwym przełomem okaże się katastrofa ekonomiczna, która prędzej czy później w Rosji nastąpi. To nieuniknione, w XXI wieku nie da się zbudować zamkniętego, samowystarczalnego systemu ekonomicznego czy bankowego i przez dekady trwać w izolacji. Tak samo sprawa ma się z geopolityką, chociaż bardzo wielu ludzi jeszcze sobie z tego nie zdaje sprawy.
Przełożyła Elżbieta Marszałek
Dział ukraiński powstaje dzięki dofinansowaniu Centrum Dialogu im. Juliusza Mieroszewskiego oraz Instytutu Nauk o Człowieku w Wiedniu.
Anastasia Platonova
Numer wydania
396
Data
październik 2024