„Odkąd świadomie słucham muzyki, nie wydarzyło się w niej nic nowego. Gdybym urodziła się wtedy co ty, mogłabym to wszystko przeżywać na bieżąco, pierwszy raz doświadczyć czegoś, czego jeszcze nie było” – usłyszałem to zdanie od przyjaciółki (zetki), kiedy nie tak dawno wymienialiśmy się pokoleniowymi doświadczeniami z uczestnictwa w kulturze muzycznej. Jej słowa uświadomiły mi (milenialsowi), jak rzadko dostrzegam uroki dorastania w epoce, w której jedna gatunkowa rewolucja goniła drugą, a muzyka oddziaływała na całą popkulturę. Aż do końca XX wieku nowatorstwo było wręcz wpisane w idiom rozwoju muzyki. A ja, dopieszczony dopływem pionierskich form, z wypiekami na twarzy mogłem w nich dowolnie przebierać, co finalnie wyhodowało we mnie rodzaj uzależnienia od „nowego” i zdeterminowało kierunek muzycznych poszukiwań, którym pozostaję wierny do dziś. W związku z tym podzielam rozczarowanie przyjaciółki, oraz Simona Reynoldsa (z pokolenia X), muzyką XXI wieku.
Wraz z upowszechnieniem dostępu do szerokopasmowego internetu muzyka utraciła popkulturową hegemonię na rzecz portali społecznościowych i dziś to one wyznaczają kierunki, za którymi podążają twórcy nagrań. Internetowy przełom i otwarty dostęp do całej historii muzyki doprowadził do przesytu i zatopił popkulturę muzyczną XXI wieku w nostalgii, w której dryfuje do dziś i niewiele wskazuje, żeby taki stan uległ zmianie. Gdzie zatem poszukiwać dziś nowatorstwa w muzyce i jak je w ogóle postrzegać? Dotychczasowe próby z nauczaniem maszynowym i sztuczną inteligencją nie zaowocowały żadnymi nowymi ideami. Zamiast nich są za to mikrotrendy wyznaczane przez social media. Nie sposób przeoczyć ich wpływu na sposoby słuchania i tworzenia, lecz z artystycznego punktu widzenia mają one niewiele do zaproponowania.
Tymek Papior „Rugs / Carpets”, Coastline Northern Cuts 2024Co zatem sprawia, że w kontekście muzyki myślimy o czymś jako o nowatorskim? A może taka kategoria i potrzeba estetycznego przewrotu jest dziś nikomu niepotrzebna? Może wyrażona przez moją przyjaciółkę tęsknota za oryginalnością i mój głód nowości są wyrazem boomerstwa, nieuświadomionym dotąd efektem ubocznym oddziaływania żarłocznego kapitalizmu z jego prymatem ciągłego rozwoju, podsycającego apetyt na nieustającą konsumpcję, również kulturalną? Zagadnienie to warte jest co najmniej sążnistego eseju. Nie udźwignie go forma recenzji płytowej, choć refleksje na ten temat wywołała we mnie właśnie płyta. Jej autorem jest Tymek Papior, perkusista młodego pokolenia (zetka), w którego muzyce co prawda dość łatwo można odnaleźć ślady przeszłości (choć są to nawiązania do artystów, którzy przed laty ustanowili w muzyce obowiązujący do dziś „kanon nowatorstwa” (sic!): Autechre, Squarepusher, Aphex Twin), ale jego podejście do instrumentu i ekspresji jest na tyle unikalne, że może dać namiastkę obcowania z czymś nowym.
Nowatorstwo objawia się formą. „Rugs / Carpets” otwiera kawalkada perkusyjnych uderzeń, gęstych i ultraszybkich. Dominantą nie jest jednak uziemiający rytm, a synkopowane, abstrakcyjne formy, które za sprawą intensywności gry można potraktować nawet jak dźwiękowe tekstury. Brak repetytywności i skomplikowane struktury przypominają otwarte, algorytmiczne kompozycje Autechre, a gęstość i zawrotne tempo, w jakim pałeczki przebiegają po skromnym zestawie Papiora – drill’n’bass, ze szczególnym wskazaniem na twórczość Squarepushera. Perkusyjne konstelacje nie pozostają jednak w dźwiękowej próżni. Spowijają je elektroniczne smugi, subtelne szumy i amorficzne pomruki. Ma się wrażenie, jakby kompozycje lewitowały, kiedy przez frenetyczne perkusyjne partie przenikają delikatnie zarysowane ambientowe obłoki („Tear”, „Point”, „Ferris Wheel”, „The Jitters”, „Humdrum”). Równie intensywnie co uderzeniami Papior posługuje się pauzami, które są jednym z elementów jego dynamicznej artykulacji. Jeśli perkusista odwołuje się do przeszłości, to poprzez motywy kojarzone z progresywnymi formami elektroniki. Jest tak zarówno w przypadku nawiązań do wymienionych wcześniej pionierów IDM z labelu Warp, jak i odniesień do stylistyki footwork, która pojawia się w „Passage”. To nagranie wydaje się zresztą wprost stworzone do perkusyjnej serii z katalogu wrocławskiej oficyny Outlines, która tanecznej dynamice chicagowskiego gatunku nadaje eksperymentalny szlif.
Nowatorstwo objawia się brzmieniem. Sound design „Rugs / Carpets” jest dokonaniem najwyższej próby. Zróżnicowanie barwowe perkusji, zwłaszcza tak małego zestawu, robi ogromne wrażenie. Tym większe, że Papior w porównaniu z innymi eksperymentującymi perkusistami nieczęsto sięga po sonorystyczne patenty („Tear”). Każde dotknięcie pałeczką bębnów (i nie tylko) wydaje się równie wykoncypowane formalnie, co brzmieniowo. Duża w tym zasługa selektywnego nagrania, które czyni kalejdoskopowe struktury niezwykle przestrzennymi. Pojedyncze dźwięki urastają tu do rangi audialnych fetyszy. Paleta brzmieniowa jest chłodna i metaliczno-drewniana. To raczej dźwięki płaskie i błyskawicznie wygasające, co dodatkowo wzmacnia poczucie prędkości i rozedrgania. Interesująco współbrzmią z pulsującymi pomrukami basowej gitary („The Jitters”), co można było usłyszeć już na tegorocznej płycie Lumbago, duetu Papiora z Pawłem Stachowiakiem (alias Wuja HZG) z EABS.
Tę konwulsyjną konwencję przełamują talerze, które dużo częściej dochodzą do głosu w drugiej połowie albumu. Ich długie, naturalne pogłosy mącą wcześniejszą selektywność, przykrywając perkusyjne struktury zawiesistym szumem. Równie unikalny charakter mają ambientowe aury, towarzyszące partiom perkusjonaliów. Ich źródłem są specjalnie wypreparowane sample i syntezator mooga. Papior używa ich z dużym wyczuciem, co przekłada się na odrealniony nastrój płyty. Monochromatyczna przestrzeń brzmieniowa zostaje wzbogacona także o solo na harfie („Matylda’s Harp”) – gdzie barwa rezonujących strun odsyła do „Drukqs” Aphex Twina, oraz w utworze „Hania (coda)”, w którym pojawia się brzmienie akordeonu w spirali zapętleń. Zamykający album utwór wprowadza osobisty, autobiograficzny wątek do ściśle formalnego korpusu „Rugs / Carpets”. Papior swoją muzyczną edukację rozpoczął właśnie od akordeonu.
Nowatorstwo objawia się wyjściem poza klisze. Tymek Papior od jakiegoś czasu jest perkusistą w nowym, odświeżonym składzie kwintetu Wojtka Mazolewskiego. Bębni również w Alan Wykpisz Project i we własnym kwartecie. Ramy muzyczne tych wszystkich przedsięwzięć wyznacza jazz. Tymczasem na „Rugs / Carpets” jazzowe motywy trudno wręcz wyłapać. W konstelacji perkusyjnych struktur pojawiają się mimochodem, jakby muzyk chciał powiedzieć, że na jazzowe rytmy i synkopy szkoda tracić czasu, jeśli chce się przy pomocy perkusji wyrazić coś nowego. Co prawda, jego solowa koncepcja wykazuje w wielu miejscach pokrewieństwo z poszukującą elektroniką lat 90., ale pełni ona jedynie funkcję platformy, z której Papior ambitnie próbuje sięgać za horyzont. Otwarte formy, abstrakcyjne struktury perkusyjne wychodzące poza rytm, operowanie przestrzenią, unikalny garnitur brzmieniowy, skupienie na detalach, zestawianie elementów ultradynamicznych z eterycznymi plamami i budowanie na tym fundamencie dziwnie odrealnionej atmosfery, splatanie ze sobą fragmentów elektroakustycznych z postklubowymi („Tear”), a przy tym wszystkim spójność i czytelność artystycznej wizji – dla twórcy będącego wciąż na początku muzycznej drogi to potężny fundament dalszych poszukiwań. Póki co „Rugs / Carpets” można bez cienia wątpliwości umieścić obok nagrań takich wizjonerów współczesnej perkusji jak Eli Keszler czy Valentina Magaletti oraz kompozytorów preparujących perkusyjne brzmienia i formy, jak Mads Emil Nielsen.
Simon Reynolds w zakończeniu „Retromanii” napisał: „Popęd ku przyszłości elektryzuje, ale jest bezosobowy. Nie jest czuły na nowe twarze, a na nowe formy”. Jeśli do tych słów odnieść muzykę Papiora, to widziałbym go w roli takiej „nowej twarzy”, która być może nie wpłynie na bieg muzycznej ewolucji, ale rozbłyska przyjemnie na tle bezkresnej nostalgii.