W szczerym polu
„W szczerym polu”, fot. Jakub Knera

16 minut czytania

/ Ziemia

W szczerym polu

Jakub Knera

Anna Steller – artystka tańca – i Maciek Salamon – artysta, współtwórca zespołu Nagrobki, przeprowadzili się kilka lat temu z dziećmi na gdańską Olszynkę. Odremontowali dom po rodzicach i zaprosili znajomych artystów i artystki, żeby pokazali swoją twórczość na polu

Jeszcze 4 minuty czytania

W wieku ośmiu, może dziewięciu lat byłem zafascynowany komunikacją miejską. W połowie lat 90. przeprowadziliśmy się z rodzicami ze zdominowanego przez tramwaje wielkomiejskiego Wrzeszcza na położoną na południu Gdańska Orunię Górną. Ciekawiło mnie otwieranie drzwi autobusów, syk układów pneumatycznych, panel z przyciskami, po których kierowcy ślizgali palcami, żeby rozwijać harmonijkowate drzwi czerwonych ikarusów. Lokalna gazeta wydała książkę z rozkładami jazdy wszystkich tramwajów i autobusów, dziś artefakt, który chętnie odkopałbym w domowej biblioteczce, ale dawno go już nie ma. Studiowałem tabele z godzinami, aż ojciec zaproponował, żebyśmy pojeździli wybranymi liniami. Wybór był oczywisty – takie, z których nigdy nie korzystałem.

Linia 178 zdawała się stosunkowo krótka, jej trasa zamykała się może w kilkunastu minutach drogi i kończyła nieopodal centrum. Wystarczyło minąć Dworzec Główny, Bramę Wyżynną – najważniejsze punkty orientacyjne w mieście – zahaczyć o Stare Przedmieście i minąć bastiony, żeby znaleźć się w innej rzeczywistości: na Olszynce. Po krótkiej trasie wzdłuż Motławy, pośród dzielnicy przypominającej trochę działki, trochę wieś, trochę nie do końca określone terytorium, byliśmy na miejscu. Wysiedliśmy na pętli, obeszliśmy wszystko w kilkanaście minut i wpadliśmy w konsternację: co tu więcej oglądać? Kolejnym autobusem wróciliśmy do domu. Tyle z poznawania Olszynki.

Potem jeszcze kilkakrotnie doświadczaliśmy tej dzielnicy z perspektywy kajaka. Wypływało się przez Kamienną Śluzę, mijając czasem agresywne łabędzie, a czasem złowrogo nastawionych wędkarzy. Widać było tylko sitowie, głowy spacerujących wyłaniające się znad wałów, rowerzystów, stare zabudowania. Olszynkę poznawaliśmy trochę po omacku. Płynęliśmy wzdłuż Przybrzeżnej i Olszyńskiej, mijając most kolejowy na Motławie, kończyliśmy na rzecznym rozwidleniu przy miejscowości Krępiec. Dziś przebiega tamtędy otwarta tuż przed Euro 2012 droga ekspresowa S7, którą jeździ się na Półwysep Helski. Granica miasta urzeczywistniła się – symbolicznie wyznacza ją ekspresówka i wyjeżdżająca z tunelu pod Martwą Wisłą uruchomiona pół roku później trasa Sucharskiego. Jakby chciano Olszynkę zatrzymać w granicach miasta, ale też zaznaczyć wyraźnie, gdzie kończy się Gdańsk, a gdzie zaczynają podmokłe Żuławy.

fot. Jakub Knera

Sztuka w trawie

Na Olszynkę wróciłem w środku sierpnia tego roku. Kilka lat temu przeprowadzili się tu razem z dziećmi Anna Steller – artystka tańca – i Maciek Salamon – artysta wizualny, autor muzyki filmowej, współtwórca zespołu Nagrobki. Odremontowali dom po rodzicach i żeby jakoś odnieść się do nowego miejsca, zorganizowali wydarzenie „W szczerym polu”. Zaprosili znajomych artystów i artystki, żeby pokazali swoją twórczość na polu przy domu.

Tego lata odbyło się już po raz drugi. „Wydarzenie”, a nie „wystawa”, bo chodzi o coś bardziej efemerycznego, auratycznego, wymagającego innego odbioru niż w przypadku white cube’ów czy festiwali sztuk wizualnych w przestrzeni miejskiej. Wystarczy pójść na dwie godziny w pole, oglądać, słuchać, scenografią są drzewa, pola uprawne, linie wysokiego napięcia, samoloty, odgłosy zwierząt. W krótkim wstępie na Facebooku Steller i Salamon napisali: „To już nie przedmiot, akt jest najważniejszy, artefakt oddzielony od kontekstu, w którym się znajduje, w szczerym polu stajemy wraz z nim tak samo szczerze, tworząc swoją tożsamość z tym, co jest wokół, co nas otacza”. Wśród wysokich traw, drzew owocowych, bagnistych torfowisk, szklarni czy użyźnianych pól wytyczyli ścieżki, które wiodą między poszczególnymi przystankami, stacjami na polnej drodze.

Anna Królikiewicz, artystka wizualna, która często jako budulec wykorzystuje pożywienie, całkowicie zmieniła tu rolę. Stanęła na deskorolkowej rampie, by jak raperka albo współczesna wieszczka odczytać swój tekst o doświadczeniu pandemii i choroby. Bogna Burska zaprezentowała wodne wizualizacje na ekranie w szklarni, pośród pomidorów. Anna Witkowska owalny snop zboża ozdobiła uszami i nosem, aż zantropomorfizował się w dożynkowy ryjek świni; po chwili był otoczony wianuszkiem dzieci. Szczere pole stało się więc trochę placem zabaw. Kolejne przystanki to m.in. ogromne głowy autorstwa Salamona czy prace Julii Tymańskiej, która popkulturowe symbole konsumpcji śmieciowego jedzenia powiększyła do rozmiaru XXL i porzuciła wśród traw: trójkąt pizzy, hamburger, butelka po coli.

„W szczerym polu”, fot. Jakub Knera

Cykl tekstów o sztuce i ekologii powstaje we współpracy z festiwalem Malta, którego tegoroczna edycja (7-15 września 2024) stawia sobie za cel łączenie artystycznej formy z refleksją nad naturą.

Malta Festival – flagowy projekt kulturalny Poznania – odradza się w tym roku z nową, kobiecą energią, pełną zachwytu, uważności, troski i radości. Bogaty program multidyscyplinarnego wydarzenia można znaleźć tutaj. Nie zabraknie międzynarodowych artystów, widowisk na ulicach Poznania, niebanalnych debat i wyjątkowych spotkań, które będą nieść nadzieję na lepszy świat, przyznający naturze i kobietom należne im miejsce. Hasło tegorocznej, pierwszej prowadzonej pod egidą Dominiki Kulczyk edycji brzmi: Za miłość!

Bywało też straszniej: zespół Nagrobki sparafrazował „Strachy” Daniela Rycharskiego i pod tym samym tytułem stworzył olszyńskie chochoły – bluzy z nazwą zespołu wypisane w metalowej stylistyce, osadzone na suchych gałęziach. Anna Steller – która podobnie jak Królikiewicz wyszła ze swojej roli – stworzyła z różowych kołder instalację namiot. W środku na drewnianym szkielecie powiesiła rowerowe lampki z Tigera, a towarzyszył im dźwięk przypominający bicie serca. W środku można było poczuć się jak w łonie, co łączyło się z treścią słuchowiska, które składało się z wypowiedzi kobiet o porodzie. Na końcu szczerego pola między trawami zamajaczył błyszczący i jaśniejący półokrąg: to „Zachód słońca w polu”, instalacja Roberta Sochackiego stworzona z szesnastu koców termicznych. Wyglądała jak słoneczne igloo, piramida, jedyne dzieło, do którego nie można było podejść i zobaczyć z bliska. Z ogromną łuną, która powstała po oświetleniu przez zasilane energią słoneczną reflektory.

Do tego monumentalny mural na dawnym kurniku, który namalował Jacek Wielebski, znany także jako Jay Pop. Na nim galeria symboli: Wenus, do której w mitologii modlono się o plony, strach na wróble, odstraszający złe moce. Dalej chochoł, plemnik, krzyż, wieniec z dożynek – symbol płodności, szkielet splecionego kosza i chleb – efekt końcowy. Performans Leona Dziemaszkiewicza, który przekopał użyźnioną ziemię zasłoniętą plandekami przez Steller cztery lata temu i śpiewał „Pieśń wojów Bolesława Krzywoustego” opowiadającą o pokoleniowych różnicach z naciskiem na doświadczenia wielkiej wody, oglądała grupa kilkulatków. Przebijały balonik powagi, na bieżąco wszystko komentując: „cały będzie rozebrany?”, „tak nie można”. A kiedy artysta chwycił wiadro pełne lodowatej wody, jedna z dziewczynek skwitowała „o, woda, wiedziałam”. Nie było kontrowersji, nie było obrazy uczuć, za to baczne i wrażliwe oglądanie.

Natan Kryszk zagrał na rampie koncert na zelektryfikowanym saksofonie, a muzyczka i performerka Paula Jeaninie Bennett miarowo tańczyła niedaleko snopu-prosiaka. W długiej białej, ciągnącej się jak dywan sukni i w delikatnym nakryciu głowy, lekkim jak konstelacja łodyg. „Jest inspirowany osetem, który znajduje się tuż obok”, powiedziała mi na ucho Królikiewicz. „To ostrożeń polny”, skwitowała Kasia Świstek, która przysłuchiwała się naszej rozmowie. Wtedy wiedziałem już, że to wydarzenie zyska drugi wymiar.

Z lasu do pola

Olszynka, outsiderka wśród dzielnic. Rowy melioracyjne, podmokłe tereny, działki, wolnostojące domy. Od centrum oddziela ją częściowo Dolne Miasto – które z kolei od lat 70. było odcięte od śródmieścia Motławą i Podwalem Śródmiejskim. Z niego na Olszynkę prowadzą przecinające opływ Motławy mosty. Mijając je, zobaczymy zrewitalizowane niedawno bastiony – XVII-wieczne fortyfikacje obronne. Między nimi Kamienna Śluza, którą czasem zamykano całkowicie, żeby zalać albo podtopić Żuławy. Dlatego wojska polskie, rosyjskie, pruskie, szwedzkie czy francuskie atakowały Gdańsk od zachodu lub północy.

Patronite

Pierwszych wzmianek Olszynka doczekała się w XV wieku, a dwa wieki później podzielono ją na Wielką (to powyżej dzisiejszej linii kolejowej) i Małą. Ta druga powstała w miejscu wyciętego lasu. Dzisiejsza polska nazwa nie ma jednak nic wspólnego z pierwowzorem – Bürgerwald lub później Walddorf – czyli las miejski bądź mieszczański. Patrzę na starą mapę z 1807 roku i widzę kruchą konstrukcję zagęszczonego śródmieścia Gdańska – w stronę morza wije się jęzor rzeki, na zachodzie lasy i wzgórza morenowe, które za 200 lat zaczną obrastać w osiedla. Na dole dwie wodne pępowiny w postaci Motławy i Raduni, ale całe miasto wygląda, jakby ktoś nadział je na trzy cienkie pale, dzięki którym unosi się w centrum gdańskiego mikrokosmosu. To dzisiejsza Łanowa, Modra i Zawodzie – wtedy trzy główne wygony, biegnące wzdłuż rowów nawadniających, dziś główne ulice Olszynki.

Biegają tu lisy i zające, można spotkać rzadkie okazy ptaków, stare domy, żuławskie pejzaże, a ludzie chodzą nad Motławę łowić ryby. Kasia Świstek – ta, która powiedziała mi o ostrożniu – jest inżynierką architektury krajobrazu i specjalistką ds. małej retencji w Gdańskich Wodach, spółce miejskiej, która dba o system odwodnieniowy miasta. Opowiada mi o roślinnej atrakcyjności opływu Motławy i o tym, jak zbiera tam rośliny. Głównie samosiejki, pamiątki dla znajomych: nasiona malw, chabra łąkowego albo cykorię podróżnik. Takie, których nie można kupić, bo są z łąk zalewowych czy nieużytków przydrożnych. Są też kosaćce, które lubią przybrzeża, wolno płynące grzebienie białe czy grążele – lilie wodne. Albo głogi na opływie, które ze swoimi cierniami pełniły kiedyś funkcję roślinnych murów obronnych. Albo kryjówek dla ptaków.

Opływ jest pomiędzy światami: z jednej strony dzikie chaszcze, z drugiej zagospodarowane promenady. Z jednej strony krzaki, z drugiej łąki kwietne. Po stronie Dolnego Miasta i Starego Przedmieścia zrewitalizowane i podświetlone bastiony, trasy spacerowe. Deweloperzy sadzą rośliny ogrodowe, zamiast ciągnąć przyrodniczy i charakterystyczny dla tego terenu krajobraz. Osiem kilometrów alejek, stylowe latarnie i ławki, mała przystań dla kajaków. W krzakach kryją się m.in. trzciniak i trzcinniczek – raczej je usłyszymy, niż zobaczymy, ten drugi, o zdrobniałej nazwie, jest o połowę mniejszy i połowę cichszy. Do tego łozówki, które charakteryzują bardziej złożony śpiew i autorskie nuty. Do dziś w rejonie opływu udokumentowano 85 gatunków, od gołębia grzywacza po jemiołuszkę. 

Trzeci krajobraz

Gilles Clément, francuski botanik, ogrodnik, architekt krajobrazu, ukuł termin „trzeciego krajobrazu” – to zielona przestrzeń, składająca się z zaniedbanych przez człowieka miejsc. Obszary różnorodne biologicznie, ale taka różnorodność rzadko jest dziś uznawana za bogactwo. Trzeci krajobraz jest porzucony przez ludzi, zawłaszczony przez przyrodę. Ale i tu Olszynka jest nietypowa, bo trzeci krajobraz powstaje raczej tam, gdzie roślinności kiedyś nie było, w miejskich nieużytkach, postindustrialnych miejscach. Tu były pola uprawne, więc to efekt celowego działania człowieka. Tyle że wiele roślin zasiało się samo. Clement pisze, że „aby dziki ogród można było nazwać trzecim krajobrazem, musi on powstać samoistnie, bez pomocy i zaangażowania człowieka. Zupełnie inaczej niż w zwykłym ogrodzie, gdzie nasiona się wysiewa, sadzonki sadzi i potem dba o rozwój roślin. Trzecie krajobrazy wydarzają się same”. Pytam Salamona, co wykwitło w miejscu, gdzie Steller zrobiła instalację. Czy to kalina koralowa, roślina stosowana w leczeniu chorób kobiecych, związanych z bolesnościami w czasie ciąży i menstruacji, czy po prostu głóg znad opływu? „Cokolwiek to jest, samo się tam zasiało”, mówi mi.

Olszynka nie jest punktem turystycznym, chodzą tu raczej miejscowi – wzdłuż opływu, bo w głębi dzielnicy chodników za wiele nie ma. To trochę osiedle mieszkalne, trochę łąka za miastem, ale ani jedno, ani drugie do końca. Tydzień po wydarzeniu „W szczerym polu” płyniemy tam ze znajomymi kajakami. Kierujemy się w dół mapy Motławą – mijamy klasycystyczny dwór powstały w 1802 roku, pojedyncze zabudowania. Stare i nowe domy wychylają się zza sitowia. Razem z własnoręcznie stworzonymi pomostami – do łowienia ryb, do pływania albo dla kajaków. Kiedy zabudowania znikają, widać przyrodę, co jakiś czas przenikającą się z przemysłową i urbanistyczną ingerencją człowieka: liniami wysokiego napięcia, mostem kolejowym czy autostradą. Kiedy skończył się Gdańsk, a zaczęły Żuławy? Tam, gdzie Motława spotyka Radunię, powierzchnię wody pokrywa rzęsa, kajak zwalnia, jakby natura nie chciała nas wpuścić dalej. Na przystani w Krępcu, nieopodal zjazdu autostrady w stronę Portu Północnego jest mały pomost, obok mapa okolicy, błotnista ścieżka i przenośna toaleta WC Tron, która w tej już dzikiej przyrodzie wygląda jak statek kosmiczny.

fot. Jakub Knera

Innym razem wsiadam na rower, jadę wzdłuż Motławy, równolegle do trasy kajakowej, którą płynąłem kilka dni temu. Nie widać wcale wiele więcej: zarośnięte chaszcze, wały, przez sitowie trudno dostrzec wodę. W pewnym momencie asfalt zamienia się w betonowe płyty. Krążę po Olszynce, odbijam się raz od ekspresówki, raz od trasy Sucharskiego, jakby ktoś grał w węża na starej nokii. Zwalniam, czuję się jak w filmie, w którym bohaterowie jadą na jakąś tajemniczą działkę z horroru, ale ta droga się nie kończy. Przede mną biało szumi autostrada, która przeczy dźwiękosferze tego miejsca. Im dalej od miasta, tym bardziej dziko i cicho powinno być, a jest dokładnie na odwrót: czteropasmowa trasa przecina żuławskie pola. Gdy jadę w stronę śródmieścia, na horyzoncie na tle zachodzącego słońca majaczą: most wantowy na Martwej Wiśle, wieża bazyliki mariackiej, neon KFC.

Kilka dni po „W szczerym polu” spotykam Paulę Jeaninie Bennett w klubie Dwie Zmiany w Sopocie. Miała tu swój kolejny performans, jest w grupie artystów związanych niegdyś z klubem Sfinks. Uczestniczący w festiwalu Literacki Sopot pisarki i pisarze patrzą na nich jak na kosmitów – są ubrani trochę ekstrawagancko, przypominają filmowych bohaterów. Bennett opowiada mi o dziadku z Polski, o performansie, drewnianej podłodze, na której wystąpiła w Sopocie, i ściółce, na której performowała na Olszynce. „To, na czym występuję, opowiada mi historię” – mówi. Zachęcając do głębokiego słuchania, kompozytorka Pauline Oliveros pisała w jednej z partytur: „Idź tak cicho, by spody twoich stóp stały się uszami”. Traktowała słuchanie jako społeczny aktywizm.

Działania Steller i Salamon to właśnie rodzaj aktywizmu, tu, w polu pomiędzy rowami nawadniającymi. „Zanurzamy się w tym, co jest, i wspólnymi siłami redefiniujemy przestrzeń wokół nas, z poszanowaniem bytujących w niej innych istot i gatunków” – napisali w zaproszeniu. To, co urbanistyka, architektura i socjologia puściły w niepamięć, przypomnieli artyści i artystki, dając temu miejscu drugie życie.

Cykl tekstów o sztuce i ekologii powstaje we współpracy z festiwalem Malta.

malta festival