Czyste obrazy miasta
Zbyszko Siemaszko

14 minut czytania

/ Sztuka

Czyste obrazy miasta

Filip Springer

Chciałbym przenieść Zbyszka Siemaszkę w czasie, dać mu aparaty, wysłać do miasta. Niech fotografuje współczesną Warszawę. Zapłaciłbym mu nawet za wsparcie psychologiczne, którego potrzebowałby później

Jeszcze 4 minuty czytania

Trzy zdjęcia. Na pierwszym, wielkoformatowym morze ruin w tym miejscu, w którym było getto, a wcześniej po prostu dzielnica żydowska. Dwie mniejsze fotografie wiszą poniżej. Na jednej widać nowe bloki Muranowa stojące wzdłuż dzisiejszej alei Solidarności. Nad witrynami sklepów bielą się gustowne markizy. Drugie zdjęcie przedstawia Ogród Krasińskich wraz z ulicą Andersa, gmachem Pałacu Mostowskich i Muranowem w tle. 

Tak zaczyna się wystawa „Zbyszko Siemaszko. Fotograf Warszawy” prezentowana do 8 września w Domu Spotkań z Historią. Po ekspozycjach poświęconych Wojciechowi Plewińskiemu, Chrisowi Niedenthalowi, Tadeuszowi Rolke, Czesławowi Olszewskiemu czy fotografkom i fotografom magazynu ITD (pisałem o niej tutaj) jest to kolejna znakomita wystawa budująca panteon warszawskich fotografów. 

Siemaszko, wilniuk z urodzenia i wychowania, fotograficznego bakcyla wyniósł z domu – jego rodzice prowadzili zakład fotograficzny. Zanim sam zapisał się w historii jako znakomity fotograf, przeszedł sporą część szlaku bojowego 3. Wileńskiej Brygady AK, został ranny, trafił do niewoli i kazamatów gestapo, skąd został odbity. Ostatni rok wojny spędził jako fotograf w radzieckiej armii. W 1945 roku wraz z rodziną trafił najpierw do Bydgoszczy, a później do Katowic. I mieszkańcy obu tych miast mają z tego powodu kolejny argument, by nie przepadać za Warszawą. Ostatecznie to ona wessała Siemaszkę, a on jej się odwdzięczył kilkoma dekadami rzetelnej fotograficznej dokumentacji. Wystarczy jednak spojrzeć na jego zdjęcia, by poczuć, że był to ten typ człowieka, który nie umie usiedzieć w miejscu. Gdyby osobiste okoliczności sprawiły, że osiadłby w jakimkolwiek innym mieście, to ono byłoby beneficjentem jego twórczego niepokoju. Widać go nawet na tych trzech otwierających wystawę zdjęciach. Wszystkie wykonano z góry, Siemaszko musiał gdzieś wleźć, by je zrobić. To w zasadzie jest najprzyjemniejsze w fotografowaniu miasta – aparat daje pretekst, by poprosić o dostęp albo wejść bez pozwolenia tam, skąd najlepiej widać. Siemaszko od począku lat 50. miał na takie proszenie i wchodzenie specjalny glejt. Pracował jako fotograf w Społecznym Przedsiębiorstwie Budowlanym w Warszawie, później zaś w Państwowym Przedsiębiorstwie Budowlanym Konserwacja Architektury Monumentalnej. 

Zbyszko SiemaszkoZbyszko Siemaszko

„Zbyszko Siemaszko. Fotograf Warszawy”

kuratorzy: Katarzyna Madoń-Mitzner, Krzysztof Wójcik, Dom Spotkań z Historią, Warszawa. do 8 września 2024

Weekend finisażowy 
7 września 
g. 16:00: WARSZAWA SIEMASZKI; spotkanie z Jerzym S. Majewskim
g. 18:00: NOWOCZESNA, LEKKA, Z HUMOREM. O NEONOWEJ REKLAMIE I ZAPOMNIANYCH ARTYSTACH CZASU PRL-U; spotkanie z Julią Majewską
8 września 
g. 15:00: JAKA PIĘKNA JEST WARSZAWA  – NEONOWA WARSZAWA; rodzinne warsztaty architektoniczne
g. 16:00: SIEMASZKO NIEZNANY; spotkanie z Katarzyną Kalisz, Katarzyną Madoń-Mitzner oraz Anną i Filipem Siemas

Te trzy fotografie otwierające poświęconą Siemaszce wystawę w DSH oraz kilka innych towarzyszących im widoków miasta tworzą dobry kontekst do odczytania całej tej prezentacji. Patrząc na te zdjęcia, nie sposób nie docenić ogromu wysiłku, jaki włożono w odbudowę miasta. Niby to wiemy, czytaliśmy o tym różne książki i teksty. Ale tutaj, na tych zdjęciach, a właściwie gdzieś pomiędzy nimi, fotografia pozwala przemówić architekturze – to rzadka sytuacja. Patrząc na kamienną pustynię, jaką zostawili w Warszawie Niemcy, i cień rzucany przez białe markizy sklepów na Muranowie zaledwie kilka lat po hekatombie, dociera do nas także i to, że taka skala, tempo i rozmach odbudowy możliwe były tylko w sytuacji wyłączenia większości demokratycznych mechanizmów. Polscy architekci starej daty (tak, prawie wyłącznie panowie) uwielbiali i uwielbiają powtarzać, że „w architekturze i urbanistyce” nie ma, a przynajmniej nie powinno być demokracji. W tym nieco dziadersko brzmiącym bon mocie pobrzmiewa skrywana czasem głęboko tęsknota za czasami, w których liczył się plan, projekt i głos eksperta, a ludzi nie trzeba było o nic pytać. No chyba że byli to wysoko postawieni ludzie.

Katarzyna Madoń-Mitzner, kuratorka wystawy, o Siemaszce napisała w jednym z towarzyszących jej tekstów, że fotograf ten tworzył uniwersalne, „czyste” obrazy miasta. Trudno się z tym nie zgodzić, patrząc na jego zdjęcia odbudowanych kwartałów kolejnych warszawskich dzielnic. A jednocześnie trudno też nie zadać pytania o współczesną czystość obrazu miasta i tworzącej go architektury. Czym miałaby taka czystość być? I czy na pewno jej łakniemy?

Zbyszko SiemaszkoZbyszko Siemaszko

Wydaje się, że fotografia w XX wieku i przez dwie pierwsze dekady XXI wieku zrobiła wiele, aby tę czystość doprowadzić do granicy, za którą jest już coś na kształt architektonicznej pornografii. Tego sformułowania użył zresztą przed laty Tomasz Malkowski, krytyk architektury i współtwórca magazynu „Architecture Snob”, mówiąc, że to komputerowe wizualizacje są pornografią. Dziś granica między wizualizacją a zdjęciem się zaciera, bo stworzenie fotorealistycznego obrazu jakiegoś budynku (choćby nieistniejącego) to kwestia dobrze napisanego promptu dla sztucznej inteligencji. Ale nawet przed epoką AI generowanie czystych obrazów miasta i architektury było ważnym zadaniem fotografów i fotografek pracujących dla magazynów i mediów architektonicznych. Wystarczy wejść na jakikolwiek portal typu Archdaily czy Deezeen, otworzyć „Mark Magazine”, „Architekturę & Biznes” czy „Architekturę Murator”. Trudno podczas lektury nie odnieść wrażenia, że w budynkach nie chodzi o toczące się w nich życie, ale o to, by ładnie wyglądały. To jedno z największych nieporozumień, jakie dotknęły architekturę w ciągu ostatnich dekad. I nieporozumienie to ma swoje źródła właśnie w fotografii, choć jego konsekwencje znacznie poza fotografię wykraczają. 

Zbyszko SiemaszkoZbyszko Siemaszko

Instrumentarium, którego dziś używa się do sprzedawania nam architektury jako „ładnych obrazów”, jest bardzo zbliżone do tego, którego używał Siemaszko. Fotografowanie z góry, o zmierzchu, po deszczu, w porach, w których nie ma na ulicach ludzi, albo na długim czasie naświetlenia, by chaotyczny ruch zamienić w estetyczne smugi. Dziś te efekty można osiągnąć przy pomocy drona, kilku narzędzi w Photoshopie i cyfrowych matryc o nieskończonej wręcz czułości, dających możliwość sfotografowania tego, czego nie jest już w stanie dostrzec ludzkie oko. Siemaszko musiał się bardziej napracować, ale cel przyświecał mu z grubsza ten sam – pokazać miasto i jego budynki, jeszcze zanim zaczną być używane przez ludzi (dosłownie i w przenośni).

Na szczęście jednak po kilku latach pracy dla przedsiębiorstw budowlanych Siemaszko zatrudnił się jako fotoreporter – najpierw w „Stolicy”, a później w „Perspektywach”. I wielką mądrością zespołu kuratorskiego wystawy w DSH jest zaprezentowanie zmiany w patrzeniu, jaka wiązała się w przypadku tego autora wraz ze zmianą miejsca zatrudnienia. O ile bowiem pierwsze zdjęcia, z jakimi stykają się na tej wystawie zwiedzający, opowiadają o odbudowanym mieście „gotowym do użycia”, to w kolejnych salach oglądamy pasjonującą opowieść o tym, w jaki sposób to życie weryfikowało zamierzenia architektek i urbanistów oraz jak gotowe już budynki, osiedla i place obrastały ludzkimi aktywnościami.

Zbyszko SiemaszkoZbyszko Siemaszko

Ta część dorobku Zbyszka Siemaszki jest czułym fotograficznym listem miłosnym do Warszawy. Patrząc na kadry zamglonego Starego Miasta czy przyprószonego śniegiem Krakowskiego Przedmieścia, nie sposób nie wspomnieć innych fotograficzno-miejskich małżeństw. I naprawdę bez obaw można tu wymieniać najznamienitsze z nich – takie jak Atget i Paryż, Bułhak i Wilno czy Ara Guller i Stambuł. Ani Siemaszko, ani Warszawa nie wyglądają w tym zestawieniu jak ubodzy krewni. Reporterskie ujęcia z wysiłku odbudowy zachwycają kompozycją i konsekwencją, zdjęcia plażowiczów nad Wisłą przywodzą tęsknotę – nie tylko za rzeką, ale też cudownie wkomponowanym w prawy brzeg Stadionem Dziesięciolecia, cykl o przechodniach na rogu Nowego Światu i Alei Jerozolimskich pokazuje zaś fotograficzną wszechstronność Siemaszki i swobodę pracy na różnych rejestrach (zwróćcie uwagę na jeden, bardzo konkretny kolor powtarzający się na wszystkich zdjęciach w tym cyklu – zmiękną wam kolana, już nigdy tego nie odzobaczycie). Są w tym miłosnym liście do Warszawy także i wątki niezwykle zmysłowe – wystarczy wspomnieć zdjęcie z Puławskiej, na którym Siemaszce udało się uchwycić w czasie ulewy biegnącą boso dziewczynę. To jeden z najsilniejszych kadrów całej tej wystawy.

Zbyszko SiemaszkoZbyszko Siemaszko

Tych kilkadziesiąt fotografii, na których Siemaszko (i kuratorki) wpuszczają do odbudowanego miasta ludzi i pozwalają im w nim żyć, niuansuje problem „czystego obrazu” wspomniany przez Katarzynę Madoń-Mitzner. Pojawiają się pytania: nie tylko o współczesny wymiar tej czystości – o jego osiągalność i celowość, ale też o to, czy ktokolwiek jeszcze miasto w taki sposób fotografuje, czy ktoś mu się przez aparat uważnie przygląda. Zniknięcie całych redakcji albo miejsc poświęconych fotografii w istniejących jeszcze gazetach i magazynach znacząco ograniczyły możliwości takiego uprawiania fotografii. Media społecznościowe, a zwłaszcza Instagram, znacząco też wyerodowały jakiekolwiek głębsze formy wizualnej opowieści. Dziś, patrząc na nowe budynki czy wnętrza, nie sposób nie odnieść wrażenia, że zostały one w całości albo we fragmentach zaprojektowane na potrzeby social mediów i ich zasięgów. Ja sam wpadam już w coś w rodzaju obsesji, jestem podejrzliwy względem wszystkiego, co dobrze wygląda w kadrze. To, co bezczelnie swoją formą reprodukuje instagramowe wzorce, omijam szerokim łukiem. 

Nie brakuje jednak twórców i twórczyń, którzy lubią i umieją uważnie patrzeć na miasto. Dowodzi tego choćby sukces tegorocznej edycji konkursu na projekty zgłoszone do warszawskiej Nocy Fotografii. To wydarzenie organizowane po raz drugi przez Centrum Fotografii Muzeum Warszawy. W tym roku odbywa się pod hasłem Miasta do Mieszkania i sądząc po ilości, różnorodności oraz poziomie zgłoszonych do niego prac, ma szansę na stałe wpisać się do ciągle dość skromnego kalendarza warszawskich imprez fotograficznych. Przykładając do ostatecznego wyboru jury kategorię „obrazu czystego miasta”, szczególną uwagę warto zwrócić na cykl Krystiana Furmana, w którym fotograf przygląda się banerom z wizualizacjami inwestycji deweloperskich, rozwieszanym niekiedy wokół placów budowy. Tak jak Siemaszko próbował znajdować szczeliny w oficjalnym, propagandowym przekazie budowanym także przy pomocy jego zdjęć, tak Furman dekonstruuje idylliczną opowieść o mieście do mieszkania kreowaną przez jeszcze bardziej profesjonalne ośrodki propagandy wyposażone w zaawansowane narzędzia i technologie. 

Zbyszko SiemaszkoZbyszko Siemaszko

Niezwykle poruszający jest też cykl Victorii Adamavej, która fotografuje miasto podczas spacerów ze swoim zestresowanym i nielubiącym zmian psem. Codziennie przemierza z nim ten sam, utarty i dobrze znany szlak, umiejscawiając swojego kompana w centrum kadru i jednocześnie zmuszając odbiorców i odbiorczynie do refleksji nie tylko nad nie-ludzkimi mieszkańcami miasta, lecz także nad tym, jak ważne dla naszego poczucia bezpieczeństwa i zadomowienia są rytuały, którymi oplatamy materialne elementy przestrzeni. 

Victoria AdamavaVictoria Adamava / Noc Fotografii

Okazją do przyglądania się miastu jest również uruchomiony w ubiegłym roku przez Muzeum Warszawskiej Pragi i miasto Warszawa projekt „Migawki. Fotograficzne Archiwum Rewitalizacji”. Jego celem jest fotograficzna dokumentacja przemiany prawobrzeżnej Warszawy, objętej największym w Polsce programem rewitalizacji. Proces, jaki tu zachodzi, ma wielu interesariuszy i wiele interesariuszek – wśród nich są oczywiście władze miasta i dzielnic, są mieszkańcy i mieszkanki, organizacje pozarządowe, sektor prywatny, branża deweloperska, rośliny i zwierzęta. Ostateczny kształt przemiany jest więc nie tyle realizacją zapisów konkretnych, tworzonych przez magistrat dokumentów i programów, ile wypadkową działania tych wszystkich sił. Stwarza to pilną konieczność nieustannej rejestracji tego, co się tam dzieje. Mam przyjemność być kuratorem tego projektu, do którego zgłosić się może każda osoba lubiąca patrzeć na miasto przez obiektyw aparatu. Do internetowej mapy Migawek dodano już blisko tysiąc fotografii różnych lokacji w prawobrzeżnej Warszawie. Społeczni fotografowie i fotografki przemierzają jej ulice, osiedla, parki, ale także te tereny zielone, które często i niesłusznie nazywa się nieużytkami. W tej chwili na mapie można przyglądać się dwustu konkretnym adresom, w miarę trwania projektu będzie można śledzić, jak zmieniają się te i inne miejsca w czasie.

Codziennie wieczorem loguję się do panelu administracyjnego Migawek i sprawdzam, jakie to nowe lokalizacje sfotografowała współpracująca z projektem grupka fotografów i fotografek. Lubię patrzeć na ich odkrycia, nanosząc kolejne zdjęcia na mapę, lubię przyglądać się ich marszrutom, nagłym zmianom kierunków, wahaniom albo ciągłym powrotom w te same miejsca. Czasami przychodzi mi na myśl, że są wśród nich osoby pokroju Zbyszka Siemaszki – nieznoszące bezczynności twórcze elektrony rozbiegające się po ulicach miasta. Z ich zdjęć również wyłania się „obraz czystego miasta”, które znów próbuje się podnieść z gruzów. Ale to już zupełnie inne miasto.