Światła na granice
„Ja, kapitan”, mat. prasowe

19 minut czytania

/ Film

Światła na granice

Bartosz Marzec

Twórczynie i twórcy filmów o granicy stoją po stronie solidarności wobec osób uchodźczych. Zabierają głos wobec kryzysu, wiedzą przy tym, co i jak chcą powiedzieć. Najnowszy film włoskiego reżysera, Matteo Garrone, „Ja, kapitan”, można oglądać już w kinach

Jeszcze 5 minut czytania

„Zielona granica” Agnieszki Holland, „Las” Lidii Dudy, „Mur” Kasi Smutniak, „Drzewa milczą” Agnieszki Zwiefki i „W lesie są ludzie” Szymona Ruczyńskiego przedstawiają sytuację na polsko-białoruskiej granicy w różnych konwencjach filmowych. Agnieszka Holland wykorzystuje możliwości fabuły, by ukazać trzy różne perspektywy na kryzys, ale przede wszystkim – by dać widzom wyobrażenie tego, jak wygląda pushback. Dokumentalistki Lidia Duda, Kasia Smutniak i Agnieszka Zwiefka oddają głos bohaterom i bohaterkom swoich filmów: osobom, które osiedliły się na Podlasiu, aktywistkom i aktywistom oraz uchodźcom starającym się o azyl. Z kolei Szymon Ruczyński w dziesięciominutowej animacji dokonuje syntezy przygranicznej rzeczywistości.

Twórczynie i twórca opisują kryzys na granicy autorskim charakterem pisma i stawiają akcenty w różnych miejscach. Ich filmy łączy natomiast skrupulatna dokumentacja. Twórcy scenariusza „Zielonej granicy” – Maciej Pisuk, Gabriela Łazarkiewicz-Sieczko i Agnieszka Holland – opierali się na doświadczeniach uchodźców i aktywistów. Lidia Duda, Kasia Smutniak i Agnieszka Zwiefka towarzyszyły bohaterom i bohaterkom swoich filmów dokumentalnych. Z kolei animator Szymon Ruczyński w napisach zaznaczył, że opierał się „na relacjach świadków oraz własnych przeżyciach”.

Filmy łączy także to, że wpisują się w dyskurs aktywistyczny, przeciwstawny wobec dyskursu rządowego (korzystam z kategorii badaczki Justyny Straczuk, przywołanych przez antropolożkę kulturową Agnieszkę Garbolińską w jej tekście „Społeczności lokalne Podlasia wobec osób przekraczających polsko-białoruską granicę. Uwarunkowania postaw niechętnych”). Twórczynie i twórca stoją po stronie solidarności, wsparcia i empatii wobec osób uchodźczych. Idą zatem pod prąd narracji władzy, w której podkreśla się wartość bezpieczeństwa i konieczność ochrony granicy. Kino zabiera głos wobec kryzysu. Wie przy tym, co i jak chce powiedzieć.

Imaginaria

Akcja, interim, pakiet, pinezka, pushback, Signal, sistema, stopa okopowa, strefa. Albo koncertina – wytworne słowo, które wcale nie oznacza sali koncertowej, lecz drut żyletkowy. Kryzys na granicy wytworzył nowy język lub zaktualizował już istniejące kategorie i wyrażenia. Na przykład „wyrzucić kogoś za druty” może kojarzyć się z językiem więźniów niemieckich lagrów, w których funkcjonowało wyrażenie „pójść na druty”, oznaczające samobójstwo na drutach pod napięciem. Czy zdawał sobie z tego sprawę jeden z dwóch strażników, z którymi Mikołaj Grynberg przeprowadził wywiady do swojego zbioru „Jezus umarł w Polsce”? Na pytanie: „Wyrzucał pan ludzi za druty?”, strażnik odpowiedział: „My mówimy: na druty”.

Kontekst okupacji powraca w wywiadach Mikołaja Grynberga z osobami pomagającymi na granicy. Przychodzi też na myśl podczas seansu „Zielonej granicy”. W jednej z pierwszych sekwencji rolnik podaje wodę i jabłka migrantce, lecz zaraz potem sięga po telefon. Ten obraz może uruchomić kategorię donosiciela, szpicla, szmalcownika – choć przecież nie znamy intencji tamtego mężczyzny. Nie musi on wiedzieć, że Straż Graniczna najpewniej dokona pushbacku.

Uchodźcy w „Zielonej granicy” są de facto wyjęci spod prawa. Pogranicznicy białoruscy mogą ich bezkarnie okraść, torturować, zgwałcić, pobić, zabić. Mundury chronią zdrowe, młode męskie ciała strażników, także tych polskich, są znakiem ich siły i władzy. Kontrastują ze zniszczonymi i brudnymi ubraniami osób uchodźczych, które nie chronią ich słabych, wycieńczonych ciał. Przedłużeniem władzy i siły mundurowych są psy. Szczute, agresywne wobec bezbronnych, mogą wywoływać skojarzenia z licznymi w polskim kinie obrazami psów esesmańskich, choćby tymi z „Wilkołaka” (2018) Adriana Panka.

„Zielonej granicy”„Zielona granica”

„Zielona granica” uruchamia znacznie więcej kontekstów i skojarzeń z okupacją ( do obrazów Zagłady odsyła chociażby scena, w której policjant zatrzymuje osoby aktywistyczne i nakazuje jednej z nich wypowiedzieć się po polsku – na co pozostałe odpowiadają modlitwą „Ojcze nasz”). Kontekst okupacji przywołuje też Kasia Smutniak w swoim debiutanckim filmie „Mur”. Reżyserkę interesuje Litzmannstadt Getto. Rozmawia o nim między innymi ze swoją babcią, która mieszka na terenie, gdzie kiedyś znajdowało się getto; jedzie też na Stację Radegast. Zestawienie zapory getta z dzisiejszą zaporą na granicy nie zostaje jednak przekonująco uzasadnione. Z kolei liczne rozmowy z bliskimi, których odwiedza mieszkająca we Włoszech twórczyni, sprawiają, że film zaczyna gubić główny wątek. Jednak „Mur” to bez wątpienia wartościowy dokument, który zawiera wymagające dużej odwagi zdjęcia oraz cenne świadectwa aktywistów i aktywistek. Początkowo „Mur” miał być serią reportaży o różnych zaporach, jednak z powodu inwazji Rosji na Ukrainę w lutym 2022 roku projekt nie doszedł do skutku. Szkoda, bo warto poświęcić ogrodzeniu Litzmannstadt Getto osobny film, choćby odcinek serialu.

Twórczynie i twórcy „Zielonej granicy” i „Muru” rozpoczynają swoje filmy od sekwencji podróży, by w finale dotrzeć do podobnej puenty. Zostawiają widzów z myślą, że po inwazji Rosji na Ukrainę okazało się, że Polacy i Polki chcą i potrafią pomagać uchodźcom – ale tym o białym kolorze skóry.

Widoki

Tytuły filmów akcentują przyrodę i granicę. To zestawienie niesie dysonans. Przyroda – zwłaszcza puszcza – kojarzy się z żywiołem, czymś nieokiełznanym i dzikim. Z kolei granica jest dziełem ludzkich rąk. Filmowe ujęcia zapory tonącej w zielonym morzu drzew unaoczniają ten kontrast. Mur nie pasuje do Puszczy, jest w niej ciałem obcym.

Mur„Mur”

„Zielona granica” rozpoczyna się od ujęcia z lotu ptaka, które przedstawia las. To jedno z bardzo niewielu ujęć w filmie Agnieszki Holland eksponujących krajobraz. Po kilku sekundach na ekranie pojawia się tytuł, a kolory zastępuje czerń, biel i odcienie szarości. Można ten zabieg formalny odczytywać w różny sposób. Mnie najbliżej do interpretacji, zgodnie z którą czerń, biel i szarość celowo odbierają przyrodzie dużą część jej powabu. Dzięki temu przyroda nie odwraca uwagi od jednego z tematów filmu, czyli postaw wobec ludzi w sytuacji granicznej. Postawy te tworzą spektrum – od czerni, przez szarości, do bieli. Od przemocy, przez ambiwalentność, po wsparcie.

Zupełnie inną strategię wobec przyrody wybrała Lidia Duda. Jej „Las” zaczyna się od spowitego mgłą krajobrazu, w którym pyszni się sylwetka żubra (cóż bardziej podlaskiego niż król Puszczy Białowieskiej!). Za kamerą pracuje znakomita specjalistka – Zuzanna Zachara-Hassairi, autorka zdjęć do krótkich filmów Marii Ornaf: „Piołun” (2017) i „Kiedy obróci się dom” (2022) oraz do „Pisklaków” (2022, wspólnie z Wojciechem Staroniem), poprzedniego filmu Lidii Dudy. Las w jej obiektywie jest domem i schronieniem dla gatunków zwierząt. Zimą ośnieżony, wiosną dyskretnie przepuszcza bursztynowe snopy światła.

Lidia Duda z charakterystyczną delikatnością buduje obraz raju na ziemi. Właśnie tu, na Podlasie, niedaleko granicy z Białorusią, przeprowadzili się z dzieckiem bohaterowie jej filmu, Asia i Marek. Tu na świat przyszła dwójka ich młodszych dzieci. Tę rodzinną sielankę najpierw zakłóciła wycinka Puszczy, a potem przyszedł kryzys na granicy. W jednej ze scen Asia i Marek rozmawiają o tym, czy zdecydowaliby się na przeprowadzkę, gdyby wiedzieli, co przyniesie przyszłość. Dziś ich dzieci dorastają, bawiąc się w ratowanie osób uchodźczych. Wspierają też rodziców w szykowaniu pakietów, czyli paczek z jedzeniem, lekami, ubraniami.

„Las”„Las”

Piękne, kontemplacyjne ujęcia przyrody sprawiają, że „Las” staje się przede wszystkim opowieścią o raju utraconym. Trudno jednak zarzucić twórczyniom i twórcy – Lidii Dudzie i Zuzannie Zacharze-Hassairi w lesie towarzyszył dźwiękowiec Krzysztof Ridan – że poświęcają zbyt mało miejsca zaangażowaniu bohaterów w pomoc osobom uchodźczym. Mogłoby to bowiem Asi i Markowi przysporzyć kłopotów.

Twórcy „Lasu” poświęcają wiele uwagi przyrodzie, nie problematyzują jednak wpływu zapory na życie  zwierząt. Zajmuje się tym natomiast Kasia Smutniak w „Murze”. Na początku filmu oglądamy zdjęcie z facebookowego profilu organizacji Nie dla Muru, przedstawiające żubra, który utknął w drutach. Chwilę potem widzimy fragment reportażu, w którym ówczesny premier mówi: „Przede wszystkim bądźmy poważni. Państwo musi być poważne. Zwierzęta są oczywiście bardzo ważne, ale najważniejsi są ludzie”. O wpływie kryzysu na zwierzęta mówią jeszcze dwie rozmówczynie Kasi Smutniak. Niestety to na razie głos wołającego na puszczy. Badania nad wpływem zapory na zwierzęta prowadzi natomiast Instytut Biologii Ssaków Polskiej Akademii Nauk.

Perspektywy

Przedstawienie uchodźców i migrantów w filmie jest szczególnie wymagające. W dokumencie łatwo przekroczyć cienką granicę etyczności obrazowania cudzego cierpienia czy ściągnąć na bohaterów zainteresowanie służb. Filmowanie pushbacków jest wykluczone ze względu na zakaz przebywania w strefie przygranicznej. Pewne możliwości daje tu fabuła, lecz wymaga ona długiej dokumentacji. W „Zielonej granicy” dzięki twórcom scenariusza pokazano perspektywę uchodźczą, a także punkt widzenia strażnika granicznego i aktywistów. Z omawianych filmów tylko dokumentalne „Drzewa milczą” Agnieszki Zwiefki są w całości poświęcone spojrzeniu osób uchodźczych – nastolatki Runy, jej ojca i młodszych braci. Dokumentalistka była wolontariuszką w obozie dla uchodźców i właśnie tam poznała bohaterów swojego filmu.

Status Runy i członków jej rodziny nie jest pewny – może okazać się, że wkrótce zostaną odesłani do Kurdystanu, skąd uciekli przed terrorystami z ISIS. W filmie oglądamy trudny proces adaptacji do życia w zupełnie obcym kraju oraz żmudne starania o azyl. Po śmierci matki w lesie odpowiedzialność za rodzinę bierze na siebie Runa. Musi przy tym znaleźć czas na szkołę – nawet jeśli oznacza to absurdalną w jej sytuacji lekcję o wydarzeniach sprzed kilkuset lat. Tymczasem ojciec Runy mierzy się z kolejnymi niepowodzeniami w poszukiwaniu pracy. Jakby tego było mało, adaptację utrudniają ksenofobiczne wypowiedzi prawicowych polityków, także tych zajmujących najważniejsze stanowiska w państwie.

Czułe oko kamery Kacpra Czubaka pozostaje blisko Runy i jej rodziny. Nie narusza jednak granicy, za którą znajdują się najtrudniejsze emocje i doświadczenia. Powracają one w zrealizowanych przez Yellow Tapir Films animacjach, wyrastających z rysunków Runy. Dobroduszny, choć zagubiony ojciec, bardzo zdolna i wrażliwa Runa oraz niesforni chłopcy to rodzina, której trudno nie kibicować. Dodatkowo ujmujące jest to, że – wbrew temu, co często słyszymy o osobach uchodźczych – bohaterowie nie traktują Polski jak kraju tranzytowego. Chcą właśnie tutaj uczyć się i pracować – zostać już na stałe.

Drzewa„Drzewa milczą”

W filmach brakuje pogłębionej i zniuansowanej perspektywy ludzi pochodzących z przygranicznej części Podlasia. W jednej ze scen „Muru” Kasia Smutniak próbuje co prawda namówić na rozmowę kilkoro miejscowych, lecz bezskutecznie. W tej samej scenie widzimy biało-czerwone flagi wywieszone na domach – są one zapewne wyrazem solidarności ze służbami mundurowymi. Z kolei bohaterowie „Lasu” przeprowadzili się na Podlasie z dużego miasta dekadę temu. Psycholożka Julia z „Zielonej granicy” – pół roku temu. Jan, także z filmu Agnieszki Holland, służy w Straży Granicznej, ale nie mamy pewności, skąd pochodzi. Na pewno nie mówi „po swojomu”. Reprezentacja miejscowych pojawia się jedynie na odległym drugim lub nawet trzecim planie.

Brak tej perspektywy uświadamia, że polskie kino ma do opowiedzenia jeszcze jedną bardzo ważną historię. To XX-wieczna historia Podlasia. Opowieść o relacji między katolikami a prawosławnymi – od bieżeństwa, okupacji, powojennego terroru podziemia antykomunistycznego, w tym zbrodni oddziału Romualda Rajsa ps. „Bury”, stosunku obu grup do „Solidarności” i do Partii. O dziejach osób narodowości białoruskiej wyznania prawosławnego pisze badaczka Aneta Prymaka-Oniszk w pracy „Kamienie musiały polecieć. Wymazywana przeszłość Podlasia”: „Świat, w którym się wychowałam, dzielił się na dwie części. Byli w nim polscy i ruscy. «Polski» znaczyło «katolik», «ruski» – «prawosławny». […] Po latach, gdy tutejszą wielokulturowość zredukowano do roli produktu, podwójne święta stały się atrakcją turystyczną. Ale dla nas były one raczej barometrem aktualnych stosunków. […] gdy w jakiejkolwiek wiosce zapyta się dziś o polsko-ruskie relacje, starsi mieszkańcy zwykle zaczynają rozmowę właśnie od wzajemnego uszanowania świąt”. „Ruski” oczywiście nie odnosi się tu do Rosji, lecz do Rusi. Warto też zaznaczyć, że, jak pisze Aneta Prymaka-Oniszk, „Zróżnicowanie religijne skonfliktowanych grup zwykle przesłania inne powody wrogości; w takiej sytuacji często wręcz nie dostrzega się podłoża majątkowego czy społecznego, tłumacząc wszystko animozjami wyznaniowymi. Te oczywiście dodatkowo wzmacniają konflikt”. Powinna o tym pamiętać osoba, który napisze scenariusz filmu o historii Podlasia i jego zróżnicowanej kulturowo, klasowo i religijnie ludności. Oby był to film jak najdalszy od egzotyzującej pocztówki z bimbrem, żubrem i cerkwią.

Lokalna perspektywa jest dostępna Szymonowi Ruczyńskiemu. Autor „W lesie są ludzie” urodził się w Hajnówce, większość życia spędził na Podlasiu i dobrze poznał niuanse skomplikowanej historii regionu. Twórca rozpoczyna swój film podobnie jak Agnieszka Holland – ujęciem lasu z lotu ptaka. Z lasu wyłania się odrutowana granica, którą ni stąd, ni zowąd przekracza naszkicowany niebieską kreską człowiek.

Za pomocą uproszczonej kreski, charakterystycznej dla dziecięcych rysunków, Szymon Ruczyński w zaledwie kilka minut odtwarza cały świat pogranicza. Minimalistyczna forma „W lesie są ludzie” pobudza wyobraźnię i wzbudza emocje. Naszkicowane na jasnym tle drzewa niepostrzeżenie stają się w oku widza puszczą, a kilka prostopadłościanów – przygranicznym miasteczkiem, w którym żyją zarówno osoby niosące pomoc, jak i osoby zdolne wskazać kogoś palcem. Twórca przedstawia warianty losów uchodźców, a także piękno i grozę Puszczy Białowieskiej, wraz ze zwierzętami, które są świadkami wydarzeń na granicy. „W lesie są ludzie” ma przy tym coś z gry. Ukazany w finale świat pogranicza przypomina planszę, którą rządzi losowość. Spotkanie Straży Granicznej oznacza spiralę wycieńczających pushbacków – pułapkę, z której może nie być już wyjścia. 

Granice

Wszystkie te filmy miały swoje premiery festiwalowe i kinowe w ciągu kilku miesięcy – od maja 2023 do marca 2024 roku. W międzyczasie odbyły się wybory parlamentarne, które wyłoniły nowe władze – te jednak kontynuują politykę poprzedników. Sytuacja na granicy z Białorusią jest dynamiczna. Pod koniec maja 2024 roku polski żołnierz został ugodzony nożem, niedługo potem zmarł. W czerwcu trzech polskich żołnierzy zatrzymano w związku z nieuzasadnionym użyciem broni. Dwóch z nich usłyszało zarzuty przekroczenia uprawnień i narażenia życia innych osób. Wśród mundurowych przybywa poszkodowanych i rannych w wyniku starć z migrantami i uchodźcami. Stoją za tym białoruskie i rosyjskie władze, które wykorzystują kryzys migracyjny, by destabilizować sytuację w Polsce i Unii Europejskiej. Działający na granicy rozmówczynie i rozmówcy Mikołaja Grynberga przewidują, że kryzys nie skończy się prędko.

W lesie są ludzie„W lesie są ludzie”

Tym bardziej, że droga lądowa może wydawać się bezpieczniejsza niż droga morska. W scenie otwierającej „Zieloną granicę” uchodźczyni z Syrii Amina – nie wiedząc jeszcze, co czeka ją i jej rodzinę na granicy – stwierdza wręcz, że „trasa przez Białoruś jest darem od Boga. Jest tysiąc razy lepsza niż ta przez morze”. Ową drogę – z Senegalu, przez Mali, Niger, Libię i Morze Śródziemne – przedstawia w swoim nowym filmie fabularnym „Ja, kapitan” Matteo Garrone. Włoski twórca rozpoczyna opowieść jeszcze w domu bohaterów, na dużo wcześniejszym etapie niż Agnieszka Holland. Bohaterów „Ja, kapitan” odróżnia od bohaterów „Zielonej granicy” też to, że nie są oni uchodźcami – nie uciekają przed wojną i prześladowaniami. Szesnastolatek Seydou i jego kuzyn Moussa żyją co prawda w więcej niż skromnych warunkach, ale nie spadają na nich izraelskie rakiety, nie terroryzują ich islamscy fanatycy ani nie zagrażają im siepacze syryjskiego dyktatora. Chłopcy marzą jednak o czymś innym niż spokojne życie w rodzinnych stronach. Marzą o karierze muzycznej w Europie.

Po obejrzeniu polskich filmów o granicy streszczenie „Ja, kapitan” może brzmieć jak zapowiedź przygodowego kina drogi. I faktycznie Garrone chętnie czerpie z wyeksploatowanego schematu osnutego na micie wyprawy bohatera. Mamy więc strażników progu – na czele z matką Seydou, która próbuje wyperswadować synowi pomysł wyjazdu. Jest ambiwalentny trickster, który do niego namawia. Są pomocnicy, którzy wyciągną rękę w najmniej spodziewanym dla Seydou – ale nie dla widzów – momencie. Są oczywiście całe zastępy przeciwników w postaci choćby skorumpowanych pograniczników. No i, rzecz jasna, prawdziwą stawką podróży Seydou nie jest wcale finansowe wspieranie rodziny ani kariera muzyczna. Jest nią przemiana z chłopca w mężczyznę.

Na szczęście reżyser zmienia początkową tonację. Przed Seydou piętrzą się kolejne, mrożące krew w żyłach próby, jedna cięższa od drugiej. Jego dramatyczne losy w końcu rozsadzają znane schematy, dzięki czemu film nie grzęźnie w gatunkowych koleinach. Matteo Garrone wyraźnie stara się przy tym przedstawić perspektywę migrantów i zobrazować ich doświadczenia. Mimo dokumentacji ta perspektywa nie jest oczywiście dostępna włoskiemu reżyserowi i jego ekipie – jednak wobec niedoboru obrazów migracji przez Afrykę warto docenić tę próbę. Szczególnie, że w filmie zadbano o niuanse językowe, muzyczne czy religijne.

W jednej ze scen „Zielonej granicy” aktywistka Żuku wybucha trudnym do zapomnienia śmiechem, w którym miesza się szyderstwo, oburzenie i rozpacz. Ta salwa to preludium do wykładu o polityce Unii Europejskiej wobec migracji, jakiego Żuku udziela wspomnianej psycholożce Julii. „Wiesz, ile osób zginęło na Morzu Śródziemnym, próbując się przedostać do Europy? – mówi Żuku. – Od początku kryzysu, od 2015 roku? No! Wiesz? Ponad 20 tysięcy. Pewnie nie słyszałaś o zawracaniu łodzi, o blokowaniu statków, o, kurwa, akcjach Fronteksu?”. Jeśli zatem Seydou i Moussa ostatecznie dotrą do Sycylii, mogą napotkać tam kolejną przeszkodę. Taką, która tym razem może okazać się nie do przejścia – widzialny lub niewidzialny mur twierdzy Europa.