Skip to main content

Był piękny majowy ranek. Przechodziłam przez katowicki rynek z licealistami, pokazując im rzekę, a właściwie to, co z niej zostało, odkąd architekci i urzędnicy zaczęli się spierać o kształt Rawy i wymyślać dla niej kolejne absurdalne formy istnienia. Nagle na horyzoncie zadymiła chmura. Nikt nie miał wątpliwości, że nie pali się ognisko. Media szybko podały, że chodzi o nielegalne wysypisko śmieci w Siemianowicach Śląskich, położone jakieś 6 km od Katowic. Wiele razy tamtędy chodziłam przez zielonkawe hałdy kopalni Michał, ale wysypiska nie widziałam, musiało być dobrze ukryte między blokowiskami.

O nielegalnych odpadach zwożonych do Siemianowic zaczęły informować prywatne kanały telewizyjne już po pożarze. Chodziło o tzw. czerwoną wodę, farmaceutyki i inne trucizny, których obecność w atmosferze mogła doprowadzić do katastrofy. Wysypiska odpadów są często zakładane w takich miejscach jak nieczynne huty czy kopalnie, zdewastowanych, trudnych w zbyciu.

Śmieci. Następcy paliw kopalnych. A może ich powinowaci. Nowe zasoby. Obiekt nielegalnych transakcji i globalnego handlu. Nowy przerażający przemysł, który pali się nawet wtedy, gdy wpakowaliśmy go do kontenerów pod domem z napisami „szkło”, „papier”, „plastik”.

Oliver Franklin-Wallis, „Zasypani. Sekretne życie śmieci”. Przeł. Jacek Konieczny, Wydawnictwo Poznańskie, 395 stron, w księgarniach od maja 2024Oliver Franklin-Wallis, „Zasypani. Sekretne życie śmieci”. Przeł. Jacek Konieczny, Wydawnictwo Poznańskie, 395 stron, w księgarniach od maja 2024

O Siemianowicach pomyślałam ponownie po przeczytaniu reportażu Olivera Franklina-Wallisa „Zasypani. Sekretne życie śmieci”. Nie ma w nim wprawdzie zbyt wielu historii podpaleń, jednak duża część odpadów, o których pisze autor, jest składowana na granicy prawa i bezprawia, wiedzy i niewiedzy, światła i cienia. Najważniejsza granica przebiega jednak między tym, co odpadem jest, a tym, co nim nie jest. Franklin-Wallis właściwie wszędzie, gdzie to możliwe, zauważa odpady, i to jest największa wartość jego książki. Choć pewnie także i przekleństwo autora.

Śmieć ma naturę sekretu. Nie jest to tylko ogryzek, papierek czy pusta puszka, którą wrzucamy do pojemnika na metale. Śmieć to niekoniecznie też plastik, którym zapełniają się plaże i wyspy. Branże odpadowe idealnie dostosowują się do ludzkich abiektów i nienawiści do śmieci. Ukrywają się za wartymi miliony dolarów neutralnymi nazwami, które rzadko można spotkać na pierwszych stronach gazet. Neutralizują swoje istnienie rozpylaniem w powietrzu zapachu bawełnianych prześcieradeł i łąk kwiatowych, chowają się w coraz nowocześniejszych spalarniach, przesuwają odpady do niewidocznych dla oka ogromnych hal i hangarów.

Quote icon
Śmieć ma naturę sekretu. Branże odpadowe ukrywają się za neutralnymi nazwami, które rzadko można spotkać na pierwszych stronach gazet

Magazynowanie śmieci, które czeka nie sensowna utylizacja, ale przechowywanie bez pomysłu, co z nimi robić dalej, jest coraz większym problemem Globalnej Północy. Wysypiska odpadów, także tych niebezpiecznych, same stają się tematami toksycznymi. Dopiero gdy beczki zaczynają strzelać jak race podsycone podpaleniem i pożarem, zostajemy zmuszeni, by śmieci posłuchać.

Chciałabym nazwać Olivera Franklina-Wallisa agentem odpadów, ponieważ jego narracje są stanowczo zbyt powieściowe, by nazywać je wyłącznie reportażami. Początek książki nakręcają fakty. Otrzymujemy tak wielki ich pakiet, że aż trudno sobie poradzić z tym wszystkim, co wie autor. Odpady emitują znacznie więcej gazów cieplarnianych niż branża żeglugowa i lotnicza. Wiele z nich nie trafia do recyklingu, ale zostaje zakopanych, spalonych lub ulokowanych w jakimś mieście Globalnego Południa, by powoli zatruwać je niczym trupi jad, do którego zresztą rozkładające się śmieci stają się podobne w procesie przechodzenia ze stanu stałego w zgniliznę.

Franklin-Wallis nie ukrywa, że tkwimy w samym środku kryzysu odpadowego i że jest on równie niebezpieczny co kryzys klimatyczny, choć mniej nagłaśniany. Jego książka nie ma przytłaczać czytelnika danymi, dlatego właśnie staje się powieściową odyseją. Z tym że szlak odpadów, po którym porusza się narrator, jest mało uczęszczany – trafiamy na wysypiska e-odpadów, do sortowni i niszczarni ubrań z drugiej ręki, na góry śmieci, gdzie wraz z jedzeniem rozkładają się tekstylia, tworząc scementowane bagno, w okolice zatrutych rzek, które były kiedyś święte dla społeczności lokalnych, i na pola uprawne, będące rajem dla freegan.

W książce dzieje się to, co lubię najbardziej w opowieściach opartych na faktach: gadanie z ludźmi, namawianie ich na zwierzenia, oglądanie, jak reporter radzi sobie z negocjowaniem wiedzy, którą mu przekażą. Wiele z miejsc zostaje wskutek tego obejrzanych pośpiesznie, po to, by powstał o nich zaplanowany rozdział i dopasował się do założonej wcześniej koncepcji. Ale nie jest to zarzut, ponieważ czyta się Franklina-Wallisa bez przymusu bycia z nim wszędzie.

Quote icon
Tkwimy w samym środku kryzysu odpadowego i jest on równie niebezpieczny co kryzys klimatyczny, choć mniej nagłaśniany

Brytyjskie korzenie autora i jego przywiązanie do przemysłu dają znać o sobie w opowieściach o odpadach industrialnych. Jeśli weźmie się pod uwagę, że ten typ śmieci jest niczym krew utajona w kale, niechętnie badany i rzadko dający jednoznaczne wyniki, decyzja Franklina-Wallisa staje się bardziej zrozumiała.

Tar Creek to teren położony w Oklahomie w miastach Picher, Douthat i Cardin. Przez pół wieku wydobywano z położonych tam pasów czertu i wapienia cynk i ołów. Ziemia, należąca do plemienia Quapaw, wysiedlonego przez amerykański rząd znad rzeki Arkansas, zaczęła się zamieniać w pustynię biologiczną. Poziom ołowiu u mieszkańców, szczególnie dzieci, przekraczał wielokrotnie dopuszczalne normy. Kiedy upadło górnictwo, problem nie zniknął, ponieważ hałdy odpadów powydobywczych zaczęły pylić, co dla mieszkańców oznaczało właściwie permanentne życie wśród metali ciężkich. Zanim Picher i kilka miasteczek wokół wysiedlono, potężne jasne hałdy, niepodobne do żadnych sztucznych wzniesień w Polsce, stały się jednymi z najgroźniejszych w Stanach Zjednoczonych usypisk odpadów. Część z nich znajdowała się bardzo blisko domów. Dziś cały teren, wykupiony przez rząd i opuszczony, bywa wykorzystywany do ćwiczeń i szkoleń.

W Córrego do Feijão w Brazylii, w kopalni żelaza pękła potężna tama z odpadami pogórniczymi, zalewając okoliczne wsie i zabijając pracowników. W wyniku uderzenia mazi zginęło ponad 200 ludzi. Winowajcą był tu przemysł wydobywczy, który źle zabezpieczył odpady i dopuścił się licznych nieprawidłowości w utrzymaniu zbiornika.

Wysypiska nielegalnych śmieci to często także promieniotwórcze lub toksyczne wzniesienia, z których część jest już tak mocno zazieleniona, że przestaje się kojarzyć z działalnością człowieka. Tymczasem te góry śmieci to odpady zakumulowane, potrzebujące setek lat, by zmniejszyć swój negatywny wpływ na środowisko. Wyodrębnić je z krajobrazu pomaga wiedza. Jeśli nie wiemy, gdzie taka tama czy hałda stoi i jakie tkwi w niej niebezpieczeństwo, możemy jedynie zachwycać się krajobrazem. To za mało w świecie kryzysu odpadowego.

Quote icon
Wysypiska nielegalnych śmieci to często toksyczne wzniesienia, już tak mocno zazielenione, że przestają się kojarzyć z działalnością człowieka

Rozkład śmieci to drugi, obok ich skrytości, temat Franklina-Wallisa. Pomijając gospodarkę obiegu zamkniętego, będącą jedynie pięknie brzmiącym mitem, autor widzi w większości wysypisk śmieci miejsca, których nie uda się nigdy zrekultywować. Jednym z nich są wysypiska w Ghanie, dokąd trafia wiele odpadów tekstylnych, w dużej mierze nienadających się do ponownego użycia (jak odpady medyczne). To właśnie w Kpone doszło do scementowania się śmieci i wytworzenia dużych ilości metanu, który następnie eksplodował, doprowadzając do gigantycznego pożaru gaszonego przez osiem miesięcy. Odpady tekstylne nie tylko niszczą środowisko, niszczą także tradycyjny przemysł Ghany oparty na produkcji ubrań.

Bodaj najpoważniejszym problemem związanym z rozkładem odpadów są składowiska radioaktywne. Dziś jedynie Finlandia i Niemcy są na dobrej drodze do wybudowania składowiska geologicznego, znajdującego się głęboko pod ziemią. W brytyjskim Sellafield w Kumbrii, gdzie od połowy XX wieku działała, wciąż demontowana, elektrownia atomowa, odpady ukrywa się w budynkach poprzemysłowych – w miasteczku znajduje się ich około 200. W Sellafield tymczasowo przechowuje się także odpady radioaktywne z Japonii, Niemiec, Szwajcarii, Włoch czy Francji, które po jakimś czasie wracają tam, skąd przybyły. Po katastrofie w Fukushimie Japończycy nie odbierali swoich odpadów. Odbiór własnych śmieci jest zobowiązaniem, z którego kraje starają się jednak wywiązywać.

Pożar składowiska odpadów w Siemianowicach, tak jak książka Franklina-Wallisa, uświadamia mi, że jeszcze gorsze od wyrzucania jest ukrywanie tego, co się wyrzuca. Niezależnie od tego, czy chodzi o zamykane w sarkofagach odpady z elektrowni atomowych czy o nielegalne wysypiska, czas, który ludzie sobie dają, by uprzątnąć problem, staje się zwykle ich największym wrogiem – walącym na oślep.

Ankieta

Jedna z najlepszych historii w „Zasypanych” dotyczy pracy semiologów, którzy w latach 70. XX wieku próbowali wynaleźć system znakowania składowiska odpadów promieniotwórczych w Stanach, który przetrwałby tysiące lat. Zaczęło się od prostych symboli, takich jak czaszki, a skończyło na pomyśle wyhodowania specjalnej rasy kotów, których sierść w zetknięciu ze szkodliwą substancją zmieniałaby kolor (powiedzmy – na odblaskowy). Pomysł upadł, składowiska nie zbudowano, niemniej problem, jak zmienić ludzkość, by umiała zawładnąć swoimi pragnieniami, a sekrety zmienić w ostrzeżenia, staje się coraz bardziej aktualny.

Partnerem działu Ziemia w „Dwutygodniku” jest Goethe Institut.

Goethe Institut

Tagi

Numer wydania

390

Data

lipiec 2024

Czytaj też