Skip to main content

„Sentir que no sabe” („Poczuj się, jakbyś nic nie wiedział”) to płyta osadzona w ruchu, w nerwowych szarpnięciach strun i nieustępliwym kopaniu w bębny. „Taniec” Mabe Fratti z wiolonczelą przywodzi mi na myśl film Akiry Kurosawy „Niebo i piekło”, w którym aktorzy zdają się pląsać, sunąc przez nagrzane od słońca tokijskie ulice i ascetycznie zimne pokoje, albo zastygać znienacka w ciszy. Nawet postępy w śledztwie prezentują jakby w tańcu, upłynniając mechaniczne ruchy. Mabe wraz z producentem płyty Hectorem Tostą oraz perkusistą Gibranem Andrade – niczym podejrzani i poszkodowani w filmie Kurosawy – wchodzą w dźwiękowe interakcje, które stopniowo doprowadzają ich do rozwikłania zagadki. Ta rozpisana na 13 utworów łamigłówka dotyka pułapek myślenia i zmęczenia filtrowaniem informacji.

Najbardziej owocny dla Mabe Fratti w procesie powstawania „Sentir que no sabes” był moment niewiedzy i dezorientacji: „Kiedy czujesz, że nic nie wiesz i jesteś miękka jak galaretka, a każdy widelec może cię przebić...” – napisała na Bandcampie. Dlatego tak dużo na jej czwartym solowym albumie powtarzanych refrenicznie pytań i wątpliwości pozostawianych bez odpowiedzi.

Mabe Fratti dorastała w Gwatemali. Wspomina czasem, że jej rodzina, starając się chronić ją przed gangami i przestępczością, oddzieliła ją także murem od kulturalnego życia Ameryki Łacińskiej. Jej religijni rodzice, z zawodu inżynierowie, nie mieli zresztą artystycznych zapędów, a w domu słuchało się pieśni kościelnych albo piosenek z filmów Disneya. Niekiedy jednak jej ojciec przynosił płyty z muzyką new age – Mabe najlepiej pamięta te z odgłosami wilków – a nawet koncerty wiolonczelowe i znane z filmów nagrania György’ego Ligetiego. Szczególnie koncerty kameralne węgierskiego kompozytora ośmielały ją do muzycznych eksploracji, mimo doskwierającego odcięcia od świata.

Wiolonczela jest drugim po saksofonie instrumentem Mabe Fratti – dęciaka porzuciła z racji poważnych kłopotów z oddychaniem. Na wiolonczeli gra od ósmego roku życia, a na pierwsze lekcje gry chodziła do dziecięcej akademii muzycznej, założonej w Gwatemali przez kilku muzyków działających przy Orquesta Sinfónica Nacional (m.in. Alfredo Mazariegosa). Jako nastolatka grywała w zespołach inspirowanych Radiohead czy Nirvaną, ale jednocześnie praktykowała w orkiestrze Kościoła neopentekostalnego, akompaniując do seansów uzdrawiania i czynienia cudów. Mimo swego sceptycyzmu wobec religijnych obrzędów nie rezygnowała z tej praktyki z uwagi na wolność improwizacji, jaką jej pozostawiano. Wreszcie mogła swobodnie i bez niczyjej kontroli trenować się w przekładaniu zadanej partytury na własny kształtujący się język.  

Quote icon
Mabe Fratti jako nastolatka grywała w zespołach inspirowanych Radiohead czy Nirvaną oraz w orkiestrze Kościoła neopentekostalnego, akompaniując do seansów uzdrawiania i czynienia cudów

Muzyczny przełom w życiu Mabe Fratti nastąpił w 2016 roku, kiedy Goethe Institut zwrócił się do niej z propozycją płatnej rezydencji w Meksyku. Od dawna pociągała ją tamtejsza scena eksperymentalna, techniki gry i infrastruktura przemysłu muzycznego, który w jej rodzinnym kraju w zasadzie nie istniał. Wygłodniała inspiracji wyjechała niemal natychmiast, a wkrótce po przeprowadzce założyła wspólnie ze skrzypaczką Gibraną Cervantes, producentką Concepción Huerta i wokalistką Camille Mandoki eksperymentalny kwartet Amor Muerte. Kiedy mówi o Meksyku, zawsze podkreśla, że tam każdy gatunek muzyczny ma swoją osobną scenę DIY. Chcąc zgłębić każdą z nich, Fratti naturalnie wykształciła u siebie predylekcję do ryzykownych międzygatunkowych muzycznych mariaży.

„Każda kolejna płyta wiąże się dla mnie z nowym podejściem do procesu twórczego. Nie muszę być zawsze tą samą osobą” – powiedziała Mabe w jednym z wywiadów. Nagrała dotąd cztery solowe albumy i rzeczywiście na żadnym nie jest tą samą wokalistką ani tą samą wiolonczelistką. Przez ostatnie pięć lat zmieniało się nie tylko brzmienie jej głosu – z czasem coraz odważniej eksponowanego. Ewoluowały także jej kompozycje, które coraz gęściej wypełniały kolejne inspiracje. Zmienił się również stosunek Fratti do współpracy z innymi muzykami, z którymi chętniej dzieli się dziś odpowiedzialnością za ostateczny kształt albumów.

Quote icon
Nagrała dotąd cztery solowe albumy i na żadnym z nich nie jest tą samą wokalistką ani tą samą wiolonczelistką

Miksy i mastering debiutanckiego albumu „Pies sobra la tierra” wydanego w 2019 roku przez Hole Records są wyłącznie jej dziełem. Głęboko ekspresyjny przekaz utworów „Cre que puedo hacer algo” albo nawiązującego miejscami do ASMR-owej dźwięczności Cateriny Barbieri „Todo lo que quieras” osiągnęła, przekładając warstwy ambientu gęstymi wiolonczelowymi pasażami. Wartość debiutanckiej płyty Mabe dostrzegł Rich Guy z wytwórni Tin Angel, który zaproponował jej współpracę. Wydane w ciągu pięciu lat trzy albumy: „Será que ahora podremos entendernos” z gościnnym udziałem claire rousay, oszczędna Se Ve Desde Aquí” o freejazzowym rysie oraz najnowsza, czwarta płyta w jej dorobku, powstały właśnie pod jej skrzydłami.

Na dwóch ostatnich albumach Mabe Fratti ważną rolę odegrał Héctor Tosta aka I. La Católica, multiinstrumentalista i życiowy partner wiolonczelistki, z którym tworzy też noir-jazzowy duet Titanic, inspirowany twórczością Cronenberga i Jarmana. Rok temu przyjechali razem do Krakowa, by w październikowy wieczór zagrać w Teatrze Łaźnia Nowa podczas festiwalu Unsound. Zanim w kompletnej ciemności wybrzmiał koncert Autechre, powietrze przecięła szarpana przez Mabe wiolonczela, a w ślad za nią podążające waltornie Spółdzielni Muzycznej oraz perkusja i wibrafon Huberta Zemlera. Doświadczyłam tego doświetlenia przygotowującego do tańca w ciemnościach na własnej, drżącej z wrażenia skórze.

Mabe śmiało sięga do dorobku mistrzyń wiolonczeli, m.in. Jacqueline du Pré i Okkyung Lee, z którą zaznajomił ją meksykański artysta noise Julian Bonequi. Ostatnio jej uwagę zwróciły eksperymenty z field recordingiem i drone’ami brytyjskiej wiolonczelistki Lucy Railton, znanej z kooperacji z Micą Levi i Kali Malone. Jednak centralne miejsce wśród inspirujących ją muzyków zajmuje Arthur Russell, któremu wymyśliła przydomek Król Arthur. Swojego króla ceni przede wszystkim za odwagę, swawolne ocieranie się o kicz i wytrwałe próby tworzenia muzyki tanecznej według własnych zasad. Sama przyznaje, że też chciałaby kiedyś stworzyć prosty, wzorowany na „World of Echo” album oparty wyłącznie na wokalu i wiolonczeli.

Do realizacji tego marzenia zbliżyła się podczas pracy nad albumem „Deep Drive 2+” Petera Zummo, bliskiego współpracownika Russella. Fratti ma na swoim koncie wiele kooperacji tego kalibru. W czerwcu 2023 roku podczas koncertu w Royal Albert Hall supportowała Bena Howarda. Dwa lata wcześniej, w czasie pandemii, wdała się w muzyczny dialog z Gudrun Gut, multiinstrumentalistką i założycielką wytwórni Monika Enterprise, działającą na niemieckiej scenie muzycznej od lat 80. W wyniku wielu spotkań na odległość powstał album „Let’s Talk about the Weather”, oparty na nagraniach terenowych rejestrowanych w czasie kwarantanny, słowie mówionym i partiach wiolonczelowych. Ostatnia współpraca Mabe polegała na refrenicznym szeptaniu „Este amor el que quieres” („To jest miłość, której pragniesz”) w utworze „Plant” na najnowszej płycie Efterklang.

Quote icon
Centralne miejsce wśród inspirujących ją muzyków zajmuje Arthur Russell, któremu wymyśliła przydomek Król Arthur

Myślenie jest złudzeniem, ale i zmysłom nie wolno wierzyć – zdaje się mówić czwartym albumem Mabe Fratti. Wiolonczelistka po raz pierwszy poszła tak śmiało w ślady Russella, sięgając po mikrodawki popu i jednocześnie je dekonstruując. Fratti wplata tu w wiolonczelowe dysonanse melodyjność piosenek Lenny’ego Kravitza, którego nazwiskiem nazywa zresztą otwierający album utwór. „Kravitz” rozkwita popowo w refrenie, zrównując kroki wiolonczeli, klawiszy i surowej perkusji i włączając w ten marsz zimne partie rogów. Ten oparty na interwałach utwór jest sprzeciwem wobec popowej logiki i przewidywalności. „Może sufity mają uszy, może ktoś jest po drugiej stronie ściany” („Quizás haya oídos en el techo, Quizás alguien está del otro lado de la pared”) – podejrzewa zdezorientowana i najwyraźniej rozkoszująca się tym stanem Mabe.

Motyw uszu występuje ponownie w utworze „Oidos” („Uszy”) – tą drogą docierają do Mabe sygnały wywołujące lęki i niepokoje, wyrażone językiem trąbki Jacoba Wicka i perkusji Gibrana Anrade. Wiolonczela snuje się tu niemal po kryjomu i układa w bezbrzeżne arpeggia. Gra Mabe jest klasyczna, a wybuchowy zazwyczaj instrument trzymany jest na wodzy. To utwór o alienacji, nieobecności i przesypianiu życia: „Sny są dniami, dni są dniami” („Los sueños son de días, días, Los días son de días, dias”). Pokrewna narracja wystąpiła w książce „Mój rok relaksu i odpoczynku” Ottessy Moshfegh, której bohaterka wydobywała z siebie potoki myśli, by po chwili zapomnieć, o czym właściwie myślała.


Kontynuację emocjonalnego zagmatwania znaleźć można w trzecim numerze na płycie, „Pantalla azul” („Niebieski ekran”), aranżacyjnie oszczędnym, ale za sprawą syntezatorów bliskim piosenkowej manierze lat 80. W warstwie tekstowej Mabe Fratti stawia wiele zagadkowych pytań: „Czy mam rację, podczas gdy inni mają inną historię? Co zrobić z tymi kawałkami? Czekać na cud?” („¿Estoy en la razón?/¿Mientras los demás tienen otra historia?/¿Qué hacer con estos pedazos?/Seguir en la espera de un milagro”). Jej „zepsuta” wyobraźnia niczym niebieski ekran w komputerze prosi o wytchnienie od przypadkowych informacji, których nie potrafi już poskładać w całość.

Zepsutym, ale w znaczeniu „rozpieszczonym” utworem jest zdaniem Fratti „Enfrente”, najbardziej przystępny z 13 numerów albumu, został umieszczony w jego centralnym punkcie. Ta wielogatunkowa hybryda, złożona z elementów trip-hopu, jazzu, popu i drum’n’bassu, mówi o informacyjnej presji i konieczności bycia na bieżąco, a tak naprawdę o krok przed wszystkimi.


Trzem instrumentalnym miniaturom: „Elastica II”, „Elastica I” i „Kitana”, powierzyła Fratti dużą rolę. Zbudowane na nerwowym tarciu albo trącaniu strun i postrockowych uderzeniach w perkusję, brzmią jak skołtunione fantazje i strachy sportretowane w chwili największego napięcia. Noise’owe interludium „Kitana”, poza wytrącaniem ze stanu równowagi, stanowi także niepewny pomost do finalnego utworu, najszczelniej wypełnionego skrajnymi emocjami.

Mabe Fratti Sentir que no sabes Tin Angel 2024Mabe Fratti „Sentir que no sabes”, Tin Angel 2024„Angel nuevo” pierwotnie miał otwierać album „Sentir que no sabes”. W toku produkcji jego pozycję zajął lżejszy „Kravitz”, przez co emocjonalny ciężar przeniesiony został na drugą połowę albumu. Tytułowy anioł to nawiązanie do obrazu Paula Klee „Angelus Novus”, który – według interpretacji Waltera Benjamina – idzie naprzód i patrzy wstecz jednocześnie. Niemiecki filozof kupił ten obraz za 1000 marek i wpatrywał się w niego przez resztę życia. Postać anioła stanowi także kamuflaż dla postaci matki, do której Mabe konsekwentnie wysyła komunikat: „Nie wrócę do ciebie”. „Angelus novus” skoncentrowany jest wokół powtórzeń i połączeń pomiędzy przeszłością i przyszłością, potwierdza tym samym, że zarówno replikowanie pokoleniowych traum i szkodliwych przekonań, jak i dążenie do postępu są nieuchronne. Ani dobre, ani złe.

Po ponad roku przerwy od ostatniego albumu Mabe Fratti zaserwowała nam zaskakujący patchwork gatunków, muzycznie niepokorny i kanciasty. Wiolonczelistka z dużą zręcznością i pewnością siebie zaplotła elementy postrocka, jazzu, trip-hopu, muzyki klasycznej czy drum’n’bassu w ciasny warkocz, gładko zaczesując miejsca łączeń nastroszonych, skontrastowanych ze sobą gatunków. Za to w warstwie tekstowej „Sentir que no sabe” nie ma w sobie nic z wojowania – to miękki, elastyczny traktat o niemyśleniu, wymierzony w twardą logikę i potrzebę pogoni za kimś lub za czymś.

Tagi

Numer wydania

390

Data

lipiec 2024

Czytaj też