Skip to main content

Gdybym na podstawie najnowszej wystawy miał stwierdzić, czym się dziś zajmuje Artur Żmijewski, powiedziałbym, że penetruje cmentarze i bawi się w doktora Frankensteina. Chyba jest w tym coś pandemicznego – wszak Mary Shelley wpadła na pomysł swej debiutanckiej powieści w 1816 roku, „roku bez lata”, w którym anomalie klimatyczne spowodowane wybuchem wulkanu Tambora przyniosły gwałtowne spadki upraw, klęskę głodu i roznoszące się lawinowo choroby.

Pokaz nowych fotografii i fotokolaży Żmijewskiego w Fundacji Galerii Foksal o pozornie niewinnym tytule „Studium z natury i martwa natura” spowity jest właśnie taką zejściową atmosferą. Żmijewski przykłada do nowych prac perwersyjną stronę swojej duszy, przy czym – chciałbym to podkreślić podwójną linią – słowo „perwersyjny” ma dla mnie wyłącznie pozytywny wydźwięk.

Jak pisze w krótkim tekście artysta, inspiracje czerpie z „gabinetów osobliwości”, zbiorów kuriozów. Materiałem źródłowym Żmijewskiego były archiwa i magazyny muzeów: Muzeum Rzeźby w warszawskiej Królikarni, Muzeum Historii Medycyny Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego oraz słynne Muzeum Higieny w Dreźnie. Wykonane tam zdjęcia uzupełnia ilustracjami i fotografiami z kolekcjonowanych przez siebie książek, z którymi – jak pisze – „nie wie, co zrobić”. Można by odpowiedzieć, że nie musi robić nic, ale artystyczny impuls bierze górę.

Quote icon
Pokaz nowych fotografii i fotokolaży Żmijewskiego w Fundacji Galerii Foksal spowity jest zejściową atmosferą

Książki wspominane przez Żmijewskiego dotyczą głównie anatomii, nie tylko ludzkiej. Są wśród nich tomy „o człowieku na wojnie i o człowieku po wojnie”. Artysta chwali się, że posiada dwa XVIII-wieczne podręczniki położnictwa, album ze zdjęciami ofiar czystek w Związku Radzieckim w latach 30. XX wieku oraz inny – z ofiarami wojny w Wietnamie.

Potworniaki

Artur Żmijewski, „Studium z natury i martwa natura”

Fundacja Galerii Foksal, Warszawa, do 13 lipca 2024

Żmijewski wymyślił rodzaj zabawy polegającej na nakładaniu na siebie fotografii i tworzeniu w ten sposób nowych bytów, wszelkiej maści nowotworów. Takich czarno-białych fotokolaży stworzył dziesiątki, o ile nie setki. Wyświetlane są jak pokaz slajdów, po kilka sekund na każdy, w towarzystwie dosyć mrocznej muzyki. To jest właśnie jego „Studium z natury”. Jeśli jest to zabawa, to podszyta brutalnością ciekawskiego dziecka, takiego, które jeszcze nie wie, co to śmierć.

 „Studium z natury” należało do zestawu zadań w pracowni profesora Grzegorza Kowalskiego, gdzie Żmijewski studiował w pierwszej połowie lat 90. Oczywiście odpowiadał na takie zadania przewrotnie. Podczas jednego z ćwiczeń po prostu napluł kolegom do kawy, ciekawy ich reakcji. I nie sądzę, by się od tamtej pory bardzo zmienił. Zresztą jestem przekonany, że takie rzadko spotykane dziś postawy musimy pielęgnować i chronić.

Wyobraźmy sobie swoich bliskich, którzy umarli wiele lat temu. Jak dzisiaj mogą wyglądać ich ciała? Być może podobnie do fotokolaży Żmijewskiego. Jego twory wydają się odkopane spod warstw gruzu i ziemi. Zniekształcone twarze patrzą na nas jak spod poliuretanu w tumorowych rzeźbach Aliny Szapocznikow. Żmijewski wymyśla nowe zabawne choroby, dziurawi ciała, wstawia płody w miejsce mózgu. To krajobraz po katastrofie i licznych sekcjach zwłok; w pejzażach pomarszczonej skóry – beznose twarze i kratery oczodołów.

Quote icon
Jeśli jest to zabawa, to podszyta brutalnością ciekawskiego dziecka, takiego, które jeszcze nie wie, co to śmierć

Nie wiadomo, czy to ciała rozharatane zębem czasu czy celowym działaniem. Dzieci się tu postarza, w drugą stronę by to nie działało. Trupa nie da się ożywić, można go jedynie obśmiać, rozpłaszczyć, ugniatać, potraktować jego twarz papierem ściernym. Czasami, jak liczysz mu palce, nie zgadza się ich liczba. Nie są to jednak błędy subtelne jak potknięcia sztucznej inteligencji. Jeśli Żmijewski patrzy na ciało, to jakby prześwietlał je wzrokiem z pytaniem, co takiego może się w nim kryć. Nie mogło więc tu zabraknąć nieśmiertelnych modeli wnętrza ludzkiego ciała, tych kadłubków z sal biologicznych, których nikt nigdy nie rozkładał, chyba z obawy, czy będzie w stanie złożyć je z powrotem.

Perwersyjny romantyk

Zupełnie inne fotografie Żmijewskiego znalazły się ostatnio w książce Jacka Leociaka „Podziemny Muranów”, poświęconej temu, co pod nową zabudową pozostało z getta warszawskiego. Leociak opisuje między innymi życie w gettowych bunkrach: „Ciemność. Szczury, wszy, pchły, muchy. Trupy innych ukrywających się, gnijące lub zwęglone, leżące w gruzach na powierzchni, w odkrytych przez Niemców i zagazowanych bunkrach, w sąsiednich piwnicach, w tych samych pomieszczeniach tuż obok”. Żmijewski wspólnie z Leociakiem i aparatem fotograficznym spaceruje śladami tych historii po współczesnym Muranowie. I choć tamte zdjęcia nie mają z wystawą w Fundacji Galerii Foksal nic wspólnego, oglądając ją, nie mogłem się pozbyć z głowy także muranowskiego kontekstu.

Bo Żmijewski łączy sferę sacrum i profanum, poważne i śmieszne. Jakby sztuka dawała mu podobną legitymację, którą makijaż i przebranie oferują drag queens – facet przebrany za kobietę może już zrobić i powiedzieć wszystko.

Podobne połączenie odnajdziemy w pokazywanym na wyższym piętrze Fundacji cyklu fotografii. „Martwe natury” przedstawiają intrygujące zbliżenia wyblakłych sztucznych kwiatów, wśród których tylko zwiędłe róże zdradzają, że kiedyś żyły własnym życiem. Życie jest na niby, tylko śmierć jest naprawdę. Żmijewski tłumaczy obecność tych prac: „Mroczno tu trochę, więc dla przeciwwagi dodaję zdjęcia kwiatów”. Nie dajmy się jednak zwieść tym słowom. Bo jak Żmijewski fotografuje kwiaty, to są to kwiaty z cmentarnych śmietników. W jego wydaniu nawet kwiaty są mroczne. Mogłyby odpowiadać na pytanie, które lubił zadawać profesor Kowalski, cytując jednocześnie Juliusza Słowackiego: „Co widzi trupa wyszklona źrenica?”.

W swym krótkim tekście Żmijewski podaje też ciekawą definicję sztuki: „Sztuka wydawała mi się być czymś takim – zbiorem wizerunków niecodziennych, poruszających, czasami pozwalających zajrzeć za kulisy świata, czasami objaśniających go – sensownie, choć nie-racjonalnie”. To już nie jest Żmijewski próbujący wycisnąć ze sztuki jej efektywność.

Quote icon
Żmijewski łączy sferę sacrum i profanum, poważne i śmieszne. Jakby sztuka dawała mu podobną legitymację, którą makijaż i przebranie oferują drag queens

Podoba mi się zwłaszcza to „sensownie, choć nie-racjonalnie”, właśnie w takim dziwnym zapisie z łącznikiem. Każdy powinien sobie na taką „nie-racjonalność” czasami pozwolić.

Wyborny trup

Metoda kreatywnego nakładania na siebie fotografii nie jest oczywiście szczególnie odkrywcza, była popularna wśród surrealistów. Można się o tym przekonać na otwartej kilka tygodni temu wystawie „Surrealizm” w Muzeum Narodowym w Warszawie, skupionej na trwaniu surrealistycznej tradycji w powojennej Polsce. Zabiegi stosowane w latach 40. i 50. XX wieku przez Edwarda Hartwiga, Bogusława Choińskiego czy Zdzisława Beksińskiego, a wcześniej we Francji przez Raoula Ubaca, przypominają obecne poszukiwania Żmijewskiego. U twórcy „Berka” nie chodzi jednak o bezpieczne fantazjowanie. Chodzi o szpecące blizny, grzyby obrastające twarze, wnętrzności, no i oczywiście: seks, seks, seks (czy tylko ja tu widzę dziedzictwo Bataille’a?).

Artur Żmijewski „Studium z natury”, 2024, pokaz slajdów, dzięki uprzejmości artysty i Fundacji Galerii Foksal


Te fascynacje nie są dla Żmijewskiego nowe. Już jego wczesne prace karmiły się podobnymi lekturami i obrazami. Jak film „Powściągliwość i praca” z 1995 roku, w którym wspólnie z Katarzyną Kozyrą traktowali swoje ciała jak plastelinę, chcąc sprawdzić, co da się z nich jeszcze wycisnąć. Podobne wątki poruszała jego praca dyplomowa „40 szuflad” (1995) czy fotografie i filmy, w których jego modelami były osoby z niepełnosprawnościami.

Dzisiaj, w sytuacji działania zbiorowej policji poprawnościowej, mało kto ujawnia się z takimi zainteresowaniami, zatrzymuje się je raczej dla siebie. Gdy muzea zastanawiają się, czy moralnie właściwe jest posiadanie niektórych eksponatów, zwłaszcza zawierających szczątki ludzkie, Żmijewski mówi im: pokażcie mi, co tam chowacie, może uda mi się coś jeszcze z tego ulepić.

Wypadki przy pracy

W fantazjach o rozkładzie można też dostrzec nieudane narodziny. Jakby Pigmalionowi zdarzył się wypadek przy pracy. W jednej ze scen filmu „Obcy: Przebudzenie” (1997) klon Ripley (Sigourney Weaver) wchodzi do sali, w której przetrzymywane są jej poprzednie, nieudane wersje, efekty uboczne klonowania. W geście łaski Ripley je wszystkie uśmierca serią z broni. Jestem przekonany, że Żmijewski nie przepuściłby takiej sposobności i najpierw dałby sobie trochę czasu, by się swoim nieudanym klonom dokładnie poprzyglądać. I zapytałby jeszcze: co mogę z tym zrobić?

Quote icon
Dzisiaj, w sytuacji działania zbiorowej policji poprawnościowej, mało kto ujawnia się z takimi zainteresowaniami, zatrzymuje się je raczej dla siebie

Slavoj Žižek, gdy przywoływał tę scenę na początku trzeciej części „Z-Boczonej historii kina”, interpretował ją oczywiście psychoanalitycznie: „Nasze poprzednie wcielenia, postaci, którymi mogliśmy być, ale nie jesteśmy, alternatywne wersje naszej osoby, wciąż nas dręczą. Mamy tu do czynienia z ontologicznym obrazem rzeczywistości, będącej nieukończonym wszechświatem”. Dalej twierdził, że „ontologia nieukończonej rzeczywistości” uczyniła z kina sztukę prawdziwie nowoczesną. Coś podobnego dzieje się na wystawie Żmijewskiego – zderzamy się tu z nieudanymi wersjami siebie i oglądamy kwiaty na własnym grobie. Co gorsza, musimy być świadomi, że z czasem się coraz bardziej do tych nieudanych wersji upodabniamy.

Odnoszę też wrażenie, że w Fundacji Galerii Foksal spotykamy Żmijewskiego jeszcze w trakcie pracy. Jakby poproszony o pokazanie, czym się aktualnie zajmuje, wyciągnął z szuflady i dysku komputera kilka zdjęć, by zaspokoić naszą ciekawość. I nie wiadomo, czy będzie to produkt uboczny, czy coś jeszcze z tego wyniknie.

Numer wydania

388

Data

czerwiec 2024

Czytaj też