INFOHOLIK:
Plik kartek zszyty z jednej strony
Przez ponad dekadę świat książki opierał się cyfryzacji. Twórcy, wydawcy, księgarze i bibliotekarze udawali, że nie widzą tego, co dzieje się w innych sektorach kultury, i drukowali książki tak, jak 100 czy 500 lat temu. Kiedy 10 lat temu rynek muzyczny zmienił się niemal z dnia na dzień w rynek usług z powodu wejścia technologii mp3, wszyscy powtarzali jak mantrę, że nic nie zastąpi papieru. Kiedy prasa zanotowała kilkudziesięcioprocentowe spadki dystrybucji na rzecz informacyjnych serwisów internetowych, pocieszano się, że książkę na monitorze czytać jest niewygodnie. Teraz cyfryzuje się telewizja, a serwisy takie YouTube skutecznie walczą o nasz czas wolny z kinami i wypożyczalniami wideo. Ludzie książki właśnie budzą się z letargu i odkrywają, że książka – gruby plik kartek zszytych z jednej strony – powoli przestaje się liczyć.
W ciągu ostatniego roku pojawiły się dwie technologie, które znacząco ułatwiły czytanie tekstów w formie elektronicznej: papier elektroniczny, który nie męczy wzroku, oraz przenośne komputery (z netbookami i nowym tabletem Apple iPad na czele), dzięki którym można zabrać ze sobą całą elektroniczną bibliotekę. Biorąc pod uwagę dzisiejsze tempo dyfuzji technologii, można oczekiwać, że cyfryzacja ostatniego bastionu kultury analogowej będzie już kwestią nie lat, ale miesięcy. Gazety amerykańskie przeżyły to w roku 2006, gdy rynek prasy nagle skurczył się o połowę. W podobnie skokowy sposób zmienił się rynek płyt CD. Co więc czeka nas, gdy czytelnictwo tekstów różnego rodzaju przeniesie się do sieci?
Po pierwsze, czas przestać mówić o książkach, a zacząć myśleć o tekstach. Książka to medium, nośnik treści. Te same treści można z powodzeniem rozpowszechniać w innych formach. Jeśli czegoś nas nauczyło obserwowanie skutków digitalizacji w innych przestrzeniach kultury, to właśnie tego, że próby ratowania form i modeli biznesowych ściśle związanych ze specyfiką medium skazane są na niepowodzenie.
Piosenka jest tu wielce pouczającym przykładem. Jeszcze dekadę temu piosenki dystrybuowane w formie kaset, płyt długogrających czy CD, zawsze wiązały się w albumy. Album był nie tylko wiązanką piosenek, był także pewną formą artystyczną, narracją mającą początek i koniec. Digitalizacja, której skutkiem jest oderwanie treści od nośnika, przyniosła śmierć albumu. Piosenka musi radzić sobie sama. Zmieniły się również modele biznesowe. Od 10 lat sprzedaż nośników jest pomijalnie małym elementem przychodów twórców, którzy zarabiają na koncertach i tantiemach z radia i telewizji. Ostatnio zaczęli zarabiać również na dystrybucji plików cyfrowych przez internet, ale tylko w bardzo specyficznych modelach. Model oparty na reklamie i sprzedaży gadżetów (koszulek, kubków etc.) jest oczywiście najpowszechniejszy. Opłaty za dostęp do samych piosenek są rzadsze: sklep iTunes jest sukcesem, bo oferuje klientom wertykalną integrację. Nie ma nic prostszego, niż znalezienie piosenki w iTunes Music Store. Czas i wysiłek, jaki musimy włożyć w znalezienie tej samej piosenki za darmo w sieci, odpalenie programu P2P czy zgranie warstwy audio z YouTube, po prostu cenimy wyżej niż 1$ zapłacony w sklepie. Kupując dostęp do piosenki, płacimy, paradoksalnie, nie za samą piosenkę, ale za wygodę i szybkość usług sklepu.
Komercyjne podmioty, które dziś działają na rynku książki drukowanej, stoją więc przed nie lada wyzwaniem. Ale te same dylematy stoją również przed instytucjami kultury sektora publicznego. One również muszą wyciągnąć wnioski z zachodzących procesów cyfryzacji kultury. I również będą musiały walczyć o przetrwanie.
Książka, rozumiana jako pewien model dystrybucji, związany z fizycznymi właściwościami medium, skazana jest na ten sam los, co album. Czytelnicy nadal będą obcować z tekstami różnej długości, ale drogi dotarcia do tych treści i sposoby ich wykorzystywania będą zupełnie inne. Już dziś konieczne jest nadążanie za zmieniającymi się potrzebami odbiorców. I pilnie potrzebujemy dyskusji na temat sposobów i metod realizacji misji publicznej w nowych warunkach medialnych.
Jeśli naszą troską jest poziom czytelnictwa treści i wysoka jakość tekstów kultury – a zakładam, że to właśnie jest naszą troską – to istotne jest tak naprawdę tylko jedno: treści, które nie są dostępne, nie będą czytane. Instytucje kultury muszą docierać ze swoją ofertą tam, gdzie są czytelnicy. Jeśli czytelnicy szukają treści w sieci, to podstawową misją instytucji kultury staje się udostępnianie treści w formie cyfrowej. Dziś internet nie jest narzędziem uczestnictwa w kulturze dla najbogatszych, ale właśnie dla tych najsłabszych: którzy mieszkają za daleko od centrów kultury, którzy są niepełnosprawni, których nie stać na zakup dzieł kultury w kosztownej formie analogowej.
Wydaje się, że dziś najlepiej przygotowane do realizacji swojej misji w czasach społeczeństwa informacyjnego są biblioteki. Choć nakłady na digitalizację i udostępnianie w internecie trudno uznać za satysfakcjonujące, to od kilku lat polskie biblioteki z sukcesem zbudowały infrastrukturę informatyczną i organizacyjną pozwalającą na zmierzenie się z wyzwaniami cyfrowego świata. Niski koszt udostępniania materiałów cyfrowych umożliwia im docieranie do ogromnych ilości odbiorców przy stosunkowo niewielkich nakładach. O ile przetrwają.
Misją bibliotek jest „zachowywanie i udostępnianie” dziedzictwa kulturowego. Sposób realizacji tej misji w przestrzeni cyfrowej wydaje się oczywisty: biblioteki muszą gromadzić i udostępniać zasoby w internecie. Dlatego na przykład pewne zdumienie budzi definicja biblioteki cyfrowej w opublikowanym ostatnio raporcie Ministerstwa Kultury o stanie digitalizacji, która idzie drogą opisywania parametrów technicznych witryny internetowej. Czyżby podstawowe zadania bibliotek się zmieniły?
Czasami może się tak wydawać. Nie mamy w Polsce żadnego systemowego rozwiązania gromadzenia i udostępniania informacji w formie cyfrowej – stron internetowych, dokumentów tekstowych, informacji w różnych formatach multimedialnych i interaktywnych. Rozmowy z Polską Izbą Książki na temat cyfrowych egzemplarzy obowiązkowych utknęły w miejscu. Nikt nawet nie dotknął tematu zachowywania kodu programów, który przecież również może być kulturowym dziedzictwem. Prawo autorskie de facto uniemożliwia realizację drugiej części misji – udostępniania zbiorów. Biblioteki stoją przed poważnym kryzysem, i wcale nie trudno wyobrazić sobie scenariusz, w którym zostają one zamienione w księgarnie udostępniające zasoby tylko tym, których na to stać.
Biblioteki dziś pełnią kluczową rolę w obiegu dóbr kultury. Nie chodzi tu przecież o samą instytucję, ale o ważne społecznie potrzeby, na jakie jest ona odpowiedzią. Te potrzeby nie znikną. Jeśli znikną biblioteki, to pozostaną one niezaspokojone.
Tymczasem recept na realizację owej misji kulturotwórczej państwa jest sporo, i da się je ująć w kilka prostych zasad. Jeśli jest dotacja na książkę – to jednym z elementów umowy dotacyjnej powinien być wymóg udostępniania jej za darmo w internecie. Tak zdaje się już dziś robią Węgrzy. Jeśli jest dotacja na pismo, to ma ono być dostępne w internecie. Być może nie od razu, ale po jakimś czasie. Ale żywot książki czy pisma na księgarskich półkach jest ograniczony w czasie. Dotowane są zresztą pozycje o niewielkim potencjale komercyjnym. Dlatego nic nie powinno stać na przeszkodzie do ich udostępniania w bibliotekach cyfrowych. Jest to szczególnie istotne w przypadku materiałów edukacyjnych, które zupełnie bezpośrednio budują kapitał społeczny. Ogromne doświadczenie w takich działaniach mają Niemcy, którzy rozwinęli ruch Open Access. Także u nas – jeśli jest dotacja państwowa na projekt edukacyjny czy szkoleniowy, to wszystkie materiały szkoleniowe powinny być w internecie wraz z prawem do ich dalszego wykorzystania.
Obecne praktyki nie są zbyt zachęcające. Prawa autorskie do utworów Korczaka są w posiadaniu skarbu państwa. Myliłby się jednak ktoś, kto pomyśli, że w związku z tym są one szeroko udostępniane w cyfrowych bibliotekach. Instytut Książki bardzo pilnuje, by były jak najmniej dostępne poprzez sprzedaż licencji po wyśrubowanych cenach, przy użyciu zysku jako argumentu.
Oczywiście, można zrozumieć, że przychody na rzecz skarbu państwa są istotne, ale… czy to jest sposób, w jaki instytucje kultury mają realizować swoją misję? Nie mamy żadnej spójnej polityki zarządzania prawami będącymi w posiadaniu skarbu państwa, ba, nie mamy nawet listy utworów, które państwo posiada. Gdyby rzecz dotyczyła budynków, to mielibyśmy skandal. W dziedzinie kultury jak widać problemu nie ma.
Nad taką polityką należy się zastanowić, nie tylko w kontekście budowania katalogu tego, co państwa posiada, ale także w kontekście celów, jakie chcemy osiągnąć, korzystając z tych zasobów. Jeśli chcemy wspierać produkcję tekstów kultury, innowację, obniżać bariery dostępu do edukacji, to nadszedł czas na zastosowanie zupełnie nowych narzędzi. Recepty są. Brakuje woli.
Ten artykuł jest dostępny w wersji angielskiej na Biweekly.pl.