Skip to main content

Vasyl Lyakh siedział na kanapie samochodu, którym jechaliśmy do Lublina. W lusterku widziałem jeszcze kolorową grzywkę Anity Nemet, kuratorki wystawy „Blisko/Daleko” i tłumaczki naszej rozmowy. Rozmawialiśmy, by zabić czas, o wystawie, którą właśnie przygotowują w Warszawie, o tym, kto dostaje, a kto nie dostaje powołania do ukraińskiej armii i czy artystom wolno wyjeżdżać z kraju. W końcu kuratorka, która ze względu na wojnę wyemigrowała na Maderę, przerwała, mówiąc: „Jak ja tęsknię za tym pejzażem”. Oderwałem wzrok od drogi, żeby się rozejrzeć. Wokół puste pola, obsypane resztkami śniegu, szare przedwiośnie. Chwilę później byliśmy już w Galerii Labirynt, gdzie domykano wystawę „Śniły mi się bestie”. Siedzieliśmy na fotelach, które wyglądały jak ławka wyrwana z dawnej sali kinowej. Na ekranie wyświetlano wideo, które przypominało symulację końca świata albo kadry gry „The Last of Us”. Tyle że to nie gra, a film nakręcony w Azowostalu, na kilka dni przed kapitulacją, przez jednego z żołnierzy broniących fabryki, Dmytro „Oresta” Kozatskiego. „Ja stamtąd jestem” – powiedział Vasyl.

Vasyl Lyakh, „Blisko/Daleko”

kuratorka: Anita Nemet, Galeria Promocyjna, Staromiejski Dom Kultury, Warszawa, do 1 kwietnia 2023

Obrazy, które Vasyl Lyakh przywiózł do Polski ze Lwowa, gdzie tymczasowo mieszka, odkąd wyjechał z Mariupola, były zwinięte w rulon. Na wystawie „Blisko/Daleko” w Galerii Promocyjnej zdecydowano, że zamiast nabijać je na blejtramy, zostaną powieszone bez ram, jak tkaniny na ścianach. Gdybym nie wiedział o tym, jak dotarły do Warszawy, pomyślałbym, że to modna sztuczka. Kolejna wystawa figuratywnego malarstwa, łatwa do odczytania, nieskomplikowana w przekazie, wpasowana w trendy. Ale wyjątkowość Lyakha polega na tym, że spełniając te wszystkie aktualne oczekiwania, wypełnia malarstwo znaczeniem, którego wielu innych artystów bezskutecznie szuka.

Quote icon
Lyakh wypełnia malarstwo znaczeniem, którego wielu innych artystów bezskutecznie szuka

Jedno z tych znaczeń kuratorka Anita Nemet określa jako „syndrom ocalałego”. Co jest w głowie ocalałego? Przede wszystkim śmierć tych, których nie udało się uratować. Jedyny tryptyk na wystawie (poza nim zaprezentowano jeszcze sześć obrazów) to w zasadzie trzy pasy płótna. Pasy obrazów są cienkie, kadry ciasne, nie mieści się na nich nic poza sednem pracy. Po lewej stronie łopata wbita w brudną ziemię, po prawej stronie drapowany materiał, przewinięty sznurem w środku, jak worek, w którym, możemy się tylko domyślać, zamknięto ciało. Środkowy horyzontalnie rozwinięty pas płótna nie zostawia żadnych niedopowiedzeń. Oto leżące ciało, rzucone byle jak na ziemię, z przewiązanymi rękoma i płachtą na głowie, obraz śmierci.



Dramaturgia tych kilku obrazów, które zaprezentowano w sąsiedztwie tryptyku, jest spójna. Pies wąchający truchło. Związane ręce, na które patrzymy z tyłu, jakbyśmy przejmowali perspektywę oprawcy. Na największym płótnie, rozwieszonym jak kurtyna, dwójka młodych ludzi niesie ciało. Te obrazy mają w sobie moc zdjęć z Buczy czy Irpienia. Nie ma wątpliwości, że to notatki z wojny. Każdą z prac Lyakh opatrzył datą, od maja do listopada 2022, i kilkuzdaniowym komentarzem. Chociaż młody Ukrainiec nie stawia się w pozycji ofiary, to widzę w tych obrazach pokrewieństwo z rysunkami Kurdyjki Zehry Dogan, stworzonymi w tureckim obozie filtracyjnym, które pokazano między innymi na Berlin Biennale w 2020 roku, albo z pracami innej ukraińskiej artystki, Anastasii Pustovarovej, która na wspomnianej już wystawie w Galerii Labirynt pokazała cykl rysunków-notatek z wojennej Ukrainy. W przyszłości wszystkie te dzieła będą miały moc dokumentów, dziś mają konkretny cel, każą nam patrzeć na wojnę.

Quote icon
Te obrazy mają w sobie moc zdjęć z Buczy czy Irpienia. Nie ma wątpliwości, że to notatki z wojny

Jednak w obrazach Lyakha jest coś więcej. Widać to w drugiej sali, gdzie malarz pokazał tylko dwa obrazy. Pierwszy z nich to morski pejzaż, wzburzone Morze Azowskie. Drugi to krajobraz, który choć oddalony o tysiące kilometrów, przypomina ten, na który patrzyliśmy w drodze między Warszawą i Lublinem. To ta sama przełamana bladym słońcem szarość, jakby ktoś wypłukał rzeczywistość z kolorów. Na pierwszym planie obok niewielkiej postaci rozciąga się plaża. Piasek jest poharatany koleinami, czy to ślady po wojsku, czy po zabawie mieszkańców miasta – nie wiemy. Za plażą rozpościera się pustka. Lyakh opatrzył obraz takim opisem: „Tego dnia poszliśmy na spacer z bratem, zbieraliśmy orzechy i owoce róży. Pejzaż widziany ze wzgórza był bardzo dziwny. Mgła zakryła wszystko. Domów położonych nad wybrzeżem nie było widać, tylko dźwigi portowe sterczały z mgły. Potem zeszliśmy nad morze. Poszedłem się wysikać, a kiedy wróciłem, mój brat stał i patrzył w stronę morza, którego nie było widać. Przeleciał nad nim gawron i upuścił orzech. Mój brat podniósł orzech i powiedział: «Gawron nie weźmie złego orzecha»”. Mgła sprawiła, że miasto znikło, wojna robi z Mariupolem to samo, zmienia je w widmo, miasto znika. Lyakh bardzo sprawnie korzysta z pejzażu, żeby opowiedzieć historię swojego miejsca. Gdy patrzę na jego obraz, przypomina mi się „Shoah” Wilhelma Sasnala, a może jeszcze bardziej jedna z ostatnich scen filmu „Syn Szawła” Laszlo Nemesa, gdy grupa uciekinierów z obozu przedziera się przez olchowy las w okolicy Oświęcimia. Każde z dzieł przypomina, że pejzaż, jak piękny lub melancholijny by nie był, nigdy nie jest niewinny. Pejzaż jest polityczny i nigdzie nie widać tego bardziej niż na obrazach Lyakha.

fot. Adam Gut



Coś istotnego odróżnia jednak Lyakha od wspomnianej dwójki artystów. Ukrainiec nie gra z historią, nie interesuje go to, co zostało po ukraińskim mieście, interesuje go tu i teraz – maluje to, co sam przeżył. Z końcem lutego w okolicach rocznicy napaści Rosji na Ukrainę w Solidarnym Centrum Kultury „Słonecznik” zorganizowano debatę magazynu „Frieze”. Całość przypominała raczej przykre ogrzewanie się zachodniego pisma w żarze tutejszego aktywizmu, ale dla puenty tego spotkania warto było wiercić się na krześle przez godzinę. Kateryna Aliinyk, pisarka i, jak Lyakh, malarka, opowiedziała historię o tym, jak przez lata przekraczała ukraińsko-rosyjską granice, co było trudne z powodów politycznych i uciążliwe, bo zawsze trzeba było taszczyć siaty pełne słoików z dżemem gruszkowym, utopionych w occie kabaczków czy kilogramów orzechów, które ciążyły w podróży. Opowiedziała o tym, jak dziś tęskni za tymi ciężkimi siatami, bo gdy przyszła wojna, nawet ciężar bezsensownego wysiłku wydaje się słodki. W tych najlepszych obrazach Lyakha wyraża się ta sama melancholia, tęsknota za tym, co nieprzyjemne, uciążliwe, brzydkie jak zima między Warszawą a Kijowem i równocześnie w nierozerwalny sposób nasze.

Numer wydania

355

Data

marzec 2023

Czytaj też