Tylko jeśli człowiek ujarzmi swoje demony,
może stać się władcą samego siebie, jeśli nie całego świata.
Joseph Campbell
Jedna z pierwszych scen „Gummo”, debiutu reżyserskiego Harmony’ego Korine’a, przedstawia chłopca z króliczymi uszami, który na przemian zaciąga się papierosem i pluje na samochody z wiaduktu. Julien, schizofreniczny bohater pierwszej amerykańskiej Dogmy, kompulsywnie biega po wąskiej klatce schodowej. Najnowsze dzieło Spike’a Jonze’a otwiera scena, w której kilkuletni Max w kostiumie wilka naciera ze schodów na psa. Z widelcem w ręku.
„Gdzie mieszkają dzikie stwory” to jedna z pozycji w kartotece historii o dzieciach podążających za białym króliczkiem. Od „Alicji w krainie czarów” różni się jednak tym, że Max w Szalonym Kapeluszniku rozpoznałby raczej druha niż zdestabilizowanego psychicznie maniaka. Zazwyczaj dziwadła zamieszkujące fantastyczne krainy reprezentują rozmaite skrajności: chorobliwie egotyczna Królowa Kier, niezależny kot z Cheshire czy zaprzęgnięty w kierat zegara Królik. Rolą dziecka jest nad nimi zapanować, stonować za(po)pędy i przywrócić harmonię. Taka jest recepta na szczęśliwe życie. Tak widziałby to zapewne Joseph Campbell, który zdanie cytowane we wstępie wypowiedział, o dziwo, uzasadniając arcydzielność „Dzikich stworów”.
Tymczasem w filmie Spike’a Jonze’a jak echo odbijają się słowa Judith, jednej z bohaterek: „Szczęśliwość nie zawsze jest najlepszą drogą do szczęścia”. Przyznać trzeba, iż nie jest to zbyt popularny pogląd w baśniowym uniwersum, ale i Maurice Sendak, autor literackiego pierwowzoru, nie grzeszy tuzinkowością – Żyd i homoseksualista, od najmłodszych lat karmiony opowieściami uciekających z Polski i hitlerowskich Niemiec krewnych. Zmuszony do wypierania swojej seksualności i wzbudzanego przez rodziców poczucia odpowiedzialności za eksterminowanych rodaków, znajduje ostatecznie swoją niszę – bajki dla dzieci. Znając przeszłość pisarza, trudno dziwić się Maxowi, który pomiędzy „Dzikie stwory” (wzorowane przez Sendaka na ubogich krewnych uciekających z Europy) wchodzi jak swój.
„Gdzie mieszkają dzikie stwory”Po zapoznaniu się z pierwszymi materiałami promocyjnymi obrazu Jonze’a można było odnieść wrażenie, że szykuje się w kinie coś na miarę nowej „Niekończącej się opowieści”. Sto milionów dolarów budżetu i rezygnacja z zaawansowanych efektów specjalnych na rzecz fantazyjnych kostiumów. Mógł być nowy epicki gmach, kolejna triumfalna podróż inicjacyjna. Jest dziura w gmachu i inicjacja jako niekończący się proces. „Dzikie stwory” są bowiem opowieścią o ograniczaniu, nie o ograniczeniu – czymś zakończonym, ale o świadomym ustanawianiu i przesuwaniu granic. Raymond Queneau – współzałożyciel OuLiPo, warsztatu literatury potencjalnej – pisał: „Oulipijczyk to szczur, który sam dla siebie buduje labirynt, by następnie z niego uciec”. Spike Jonze zdaje się podążać za nim w każdym aspekcie. Upieranie się przy kostiumach i wtapianie milionów dolarów w komputerowe animowanie twarzy to donkichoteria – wzruszająca, znacząca i twórcza. Maurice Sendak w wywiadzie udzielonym Billowi Moyersowi wspomina, że schował się w bajkach ze strachu przed nieograniczonym uniwersum środków i tematów. Tylko w zamkniętej, ściśle skodyfikowanej formie mógł w pełni wyrazić siebie – jednocześnie przestrzegając zasad i rozpychając ich granice.
„Gdzie mieszkają dzikie stwory”, reż. Spike Jonze.
USA 2009. Na DVD od 8 kwietnia 2010Kiedy Max zostaje królem wyspy, Carol robi zastrzeżenie, że chłopiec włada wszystkim poza dziurami w drzewach, które należą do Iry, i małymi kamyczkami, które podlegają jurysdykcji dużych kamieni. Z minuty na minutę negocjacjom podlega jednak coraz więcej czynników, które odkuwane od granitowego monolitu powoli ukazują postać. Chłopiec zaczyna swój pobyt na wyspie jako król, by w końcówce filmu, na zadane przez Carola pytanie „kim jesteś?”, odpowiedzieć: „Maxem”. Warunkiem bycia Maxem jest jednak ciągły spór tych dwóch bliźniaczych cząstek naszej osobowości, które Nietzsche nazwałby apollińską i dionizyjską. Akceptując wszystkie związane z odgrywanymi przez nas rolami społecznymi ograniczenia, stajemy się bezwładnymi manekinami. Dając upust instynktom, szybko skończylibyśmy w zakładach karnych, oskarżeni o gwałty i rozboje. Ciągłe wypracowywanie kompromisu nie daje uczucia komfortu, które odnaleźć można w dogmatach, jednak uciekając od konfliktu, „uciekamy z jedynego agonu, na którym cokolwiek może się zdarzyć”. Tym, co się zdarza, jest nasza osobowość. A że Maurice Sendak na pytanie o przyszłość Maxa odpowiada bez wahania, że spędza ją na kozetce u terapeuty, to już inna historia…